Jeszcze raz szaleństwo katalogowania, czyli “Asortyment strapień” Lydii Davis

Lydia Davis - Asortyment strapień
Kolejny zbiorek opowiadań amerykańskich, jak zwykle stylowo wydany, z obrazem na okładce. Tym razem tekstów jest zatrzęsienie, choć niektóre to mikroformy. Ciekawe konceptualnie, w treści minimalistyczne.

Twór­czość Lydii Davis dobrze kore­spon­du­je z nur­tem bana­li­stycz­nym w naszej lite­ra­tu­rze z lat 90. (Var­ga), choć oczy­wi­ście to szko­ła ame­ry­kań­ska, więc zupeł­nie inna. Podo­ba mi się śmia­łość autor­ki w sto­so­wa­niu eks­pe­ry­men­tu — cię­cia, skró­tu, dąże­nia do mini­mum. Choć fabuł w zasa­dzie nie ma, więc całość może nużyć. Trze­ba sobie daw­ko­wać, czy­tać tyl­ko po kil­ka naraz, jak wier­sze. Wła­ści­wie kil­ka z nich repre­zen­tu­je liry­kę wła­śnie, bo nar­ra­cji już nie ma. Ja tam widzę pod­miot lirycz­ny. Ale te dro­bia­zgi uto­pio­ne są pośród form typo­wych dla epi­ki. Mini­ma­li­stycz­nej, ale epiki.

I dla­te­go też abs­trak­cyj­ny obraz Schil­lin­ge­ra z okład­ki, z serii eks­plo­ru­ją­cej mate­ma­tycz­ne pod­sta­wy sztu­ki, dobrze tu pasu­je. Rady­kal­na kon­cep­cja lite­ra­tu­ry Davis ma wię­cej wspól­ne­go z geo­me­trycz­ny­mi for­ma­mi malar­ski­mi niż z typo­wym dla ame­ry­kań­skiej pro­zy pisa­niem o życiu prawdziwym.

Fabuł pra­wie nie ma, za to jest sza­leń­stwo kata­lo­go­wa­nia, jak pisał Umber­to Eco. Davis kata­lo­gu­je róż­ne rze­czy — dźwię­ki, emo­cje, prze­chod­niów, przed­mio­ty, wra­że­nia, a nawet rze­czy, któ­rych uczy opie­ka nad nie­mow­la­kiem. Two­rzy też listy — pań słu­żą­cych w jed­nym boga­tym domu, środ­ków sty­li­stycz­nych uży­tych w listach dzie­ci z kla­sy, pisa­nych jako zada­nie domowe.

Moim zda­niem twór­czość tej pisar­ki dobrze odda­je spo­sób, jaki postrze­ga świat oso­ba w zespo­le auty­zmu. Ale nie wiem, czy Lydia Davis jest autyst­ką. Może tak, może nie. Jeśli nie, to jej pro­za ude­rza w sedno.

Moją uwa­gę na dłu­żej przy­ku­ły dwa opo­wia­da­nia. Jed­no jest o Kaf­ce prze­ży­wa­ją­cym cier­pie­nia ducho­we przy goto­wa­niu kola­cji, całe naszpi­ko­wa­ne cyta­ta­mi z listów do Mile­ny (kwin­te­sen­cja Kaf­ki na kil­ku stro­nach). Dru­gie jest o spa­ce­rze odby­wa­nym przez raczej obo­jęt­nych sobie ludzi zaj­mu­ją­cych się prze­kła­da­niem i recep­cją dzieł Pro­usta. A, jest jesz­cze dziw­na for­ma o kobie­cie usi­łu­ją­cej czy­tać Bec­ket­ta, a rytm lek­tu­ry wyzna­cza­ją: zakrę­ty poko­ny­wa­ne przez auto­bus i spo­sób, w jaki pro­mie­nie świa­tła pada­ją na strony.

Całość raczej nuży. Cza­sa­mi trze­ba prze­rzu­cać stro­ny, jeże­li nie jest się total­nym miło­śni­kiem kata­lo­gów. Ale też w jakiś spo­sób intry­gu­je, bo jest inne od wszyst­kie­go, wyra­zi­ste i indywidualne.

3,5/6

PS. Stra­tos­fe­ar, bo kocham. I dla­te­go, że okład­ka z moty­wem geometrycznym.

Jesz­cze raz sza­leń­stwo kata­lo­go­wa­nia, czy­li “Asor­ty­ment stra­pień” Lydii Davis
Facebooklinkedintumblrmail