Powieść historyczna o Leszku Białym i okresie rozbicia dzielnicowego nie jest może porywającą opowieścią, ale stanowi ciekawe studium tradycyjnej polskiej niezgody.
Nic się w tej powieści nie udaje. Leszek Biały nie dogaduje się z bratem, w związku z tym nie jednoczy się ani przeciw Pomorzu, ani przeciw Niemcom. Tymczasem Konrad Mazowiecki ściąga na ziemię chełmińską Krzyżaków, żeby kto inny odwalił za niego robotę z coraz bardziej ekspansywnymi Prusami — wiadomo, jak to się skończyło. Nie udaje się miłość, bo młodzi Krzyżacy zakochujący się w pięknych córkach Waligóry załatwiają sprawę po swojemu, czyli porywają dziewczyny i wywożą w głąb Niemiec, a w takich okolicznościach każda miłość usycha.
Konrad odwraca wzrok
Sam stary Waligóra więcej szkodzi swojemu panu niż pomaga — fanatycznie nienawidzi wszystkiego, co niemieckie, a to nie jest szczególnie pożądana cecha w dyplomacji. Żeby mu chociaż uratował życie, ale i to się nie udaje. Leszek Biały pada ofiarą niecnego spisku pod Gąsawą, a jego brat, Konrad Mazowiecki, niby nie ponosi winy, a jednak odwraca wzrok.
Narrator Kraszewskiego sympatyzuje wyraźnie ze stronnikami Leszka Białego, bo najczęściej staje po stronie oszukanych i zdradzonych, ale wyraźnie zaznacza, że prawdziwą winę za słabość Polski w okresie rozbicia dzielnicowego ponoszą wszystkie skonfliktowane rody i koterie. Ponad nimi stoi tylko niewzruszone duchowieństwo, którego zadaniem miało być wskazywanie drogi do moralnej czystości. Tylko czy na pewno? Narrator co krok podkreśla, że tylko biskupi są w tej historii w porządku, a przecież nikt nie protestuje, gdy Konrad Mazowiecki ściąga zakon krzyżacki, który przecież już wcześniej na Węgrzech usiłował zbudować ekspansywne, zagrażające dobrym i hojnym sąsiadom, państwo.
Jadwiga patrzy z politowaniem
W dodatku religijność doby wieku XIII to włosiennica, biczowanie się rózgami z haczykami na końcach i skrajnie toksyczne relacje z innymi, mniej świętymi członkami rodziny. Tu niechcący wyszedł Kraszewskiemu znakomity symbol tak pojmowanej pobożności w postaci św. Jadwigi:
Naówczas zwróciła się do męża, z kilką słowy, których on wysłuchał z pokorą i rozrzewnieniem. Widać było po nim, że tęsknił za tą dawną towarzyszką, matką swych sześciorga dzieci, która go teraz za męża znać nie chciała… Gdy na jego starej twarzy rozczulenie się malowało i jakby błaganie o litość, z surowego oblicza ks. Jadwigi wiał chłód i jakby politowanie. (…) On jeszcze tak świętym jak ona być nie umiał, dlatego nie chciała go spotykać inaczej jak w obec ludzi. — Ilekroć usiłował zbliżyć się ku niej, księżna cofała się… Ani widok tego dworca w którym lata długie przeżyła z nim, ani wspomnienie dzieci, ani błaganie starego o litość i słowo pociechy, nie mogły jej rozbroić.
Nie ma chrześcijańskiego miłosierdzia, jest trauma w rodzinie i pogarda dla maluczkich. I to właściwie jest ciekawa obserwacja, choć może sprzeczna z intencją Kraszewskiego.
3,5/6
PS. Archiwalia polskiej literatury dobrze smakują przy archiwum polskiego jazzu. Tym razem sesja koncertmistrzów, czyli Short Farewell: The Lost Session Andrzeja Przybielskiego i braci Oleś. Znakomity materiał.