Zwykłe życie PRO, czyli “Ptaki Ameryki” Lorrie Moore

Ptaki Ameryki

Jeden z najlepszych zbiorków opowiadań reprezentujących współczesny amerykański realizm, jakie wyszły ostatnimi czasy w polskim przekładzie. I znowu stylowe wydanie z ładną okładką — lubię tę serię Czarnego.

Samej kon­wen­cji opo­wie­ści o zwy­kłych histo­riach zwy­czaj­nych ludzi nie lubię i dawa­łem temu wyraz już wie­lo­krot­nie. Powo­li docho­dzę do momen­tu, w któ­rym infor­ma­cja o nagro­dzie od “New York Time­sa” sta­je się dla mnie anty­re­kla­mą, ale cią­gle czy­tam to z przy­zwy­cza­je­nia. A tu pro­szę: cza­sa­mi się śmia­łem, cza­sa­mi wzru­szy­łem, pod wzglę­dem języ­ko­wym też nie mia­łem powo­du do narze­kań — super! Książ­ka świa­ta nie zmie­nia, ale wpły­wa na chwi­lo­wą popra­wę jako­ści życia spę­dza­ne­go — było nie było — w dość dużej mie­rze w fabułach.

Moje ulu­bio­ne histo­rie? Ta z opo­wia­da­nia numer jeden, o dziew­czy­nie, któ­ra chcia­ła odnieść suk­ces w Hol­ly­wo­od, ale jakoś nie pykło, jed­nak­że w paru fil­mach gra­ła i póź­niej nie umia­ła sobie zna­leźć face­ta, bo każ­dy ją koja­rzył z jakie­go fil­mu, a jak się zwią­za­ła z typem, któ­ry nie oglą­dał żad­nych fil­mów, to też było do luftu. Opo­wia­da­nie o ludziach, któ­rzy kupi­li sta­ry dom, a potem oka­za­ło się, że trze­ba rywa­li­zo­wać o nie­go z róż­ny­mi zwie­rzę­ta­mi. I tak — wie­wió­rek boha­ter­ka zabi­jać nie chcia­ła, tyl­ko je łapa­ła i wywo­zi­ła, ale już do wron strze­la­ła z zim­ną krwią. A jak myśla­ła, że na stry­chu są bobry, to się oka­za­ło, że mają cał­kiem ludz­kie­go sub­lo­ka­to­ra — nasto­lat­ka, któ­ry nawiał z domu.

No i opo­wia­da­nie ostat­nie o kobie­cie, któ­ra jedzie z mężem do jakie­goś domu pra­cy nauko­wej dla geniu­szy i wszy­scy ją tam trak­tu­ją jak głu­pią, bo jest z TYCH żon. Jeden facet przy sto­le opo­wia­da o tym, że napi­sał sześć ksią­żek o Opo­wie­ściach kan­ter­be­ryj­skich. Ona na to, że spo­ro tego, a facet ripo­stu­je: Czy­tam wni­kli­wie. Czy­tam ostro. Zna­łem tro­chę takich, więc umar­łem ze śmiechu.

4,5/6

PS. Moja part­ner­ka zapy­ta­ła, czy mam jakąś pły­tę z pta­ka­mi, żeby paso­wa­ła do książ­ki. Mam jed­ną z sów­ką. Wspa­nia­ła pły­ta. Zwłasz­cza ta nowa wer­sja, do któ­rej Pat Maste­lot­to dograł żywe bęb­ny, bo te wcze­śniej­sze, pro­gra­mo­wa­ne, nie były wystar­cza­ją­co dobre. Jak ktoś uwa­ża, że to nie jest wybit­na pły­ta i że wte­dy King Crim­son już się skoń­czył, to — jak mawia mój przy­ja­ciel — wca­le jej nie sły­szał, bo goto­wał wte­dy zupę.

Zwy­kłe życie PRO, czy­li “Pta­ki Ame­ry­ki” Lor­rie Moore
Facebooktwitterlinkedintumblrmail
Tagged on: