Okrutna baśń z Korei, czyli “Wieloryb” Cheona Myeong-kwana

Wieloryb
Realizm magiczny z Korei Południowej. Wydawało mi się, że jest to konwencja zużyta, ale Cheon Myeong-kwan pokazał mi, że jest inaczej. Bardzo pozytywne zaskoczenie.

Cho­ciaż z począt­ku byłem prze­ra­żo­ny. Boha­ter­ki z kom­plet­nych nizin spo­łecz­nych, jakieś wio­ski pośrod­ku nicze­go, bar­dzo dużo okru­cień­stwa, prze­moc fizycz­na i psy­chicz­na, bru­tal­ne gwał­ty. W co ja się wpa­ko­wa­łem? Prze­cież tu jest wszyst­ko, co omi­jam sze­ro­kim łukiem.

A jed­nak powieść mnie porwa­ła. Dwie głów­ne boha­ter­ki, mat­ka i odrzu­co­na cór­ka, każ­da opę­ta­na jakąś idée fixe. Jed­na chce się wyrwać z nędzy, zaro­bić pie­nią­dze, wznieść cegiel­nię, a potem monu­men­tal­ne kino w kształ­cie wie­lo­ry­ba. Dru­ga mania­kal­nie pro­du­ku­je cegły, nie wia­do­mo po co.

Po dro­dze spo­ro zda­rzeń cudow­nych, pro­sto z baśni. Kobieta-niemowa roz­ma­wia ze sło­niem. Jej mat­ka spo­ty­ka duchy zmar­łych kochan­ków i nie ma w tym nic spe­cjal­nie złe­go ani dziw­ne­go. Są ludzie gigan­tycz­nej postu­ry, z odpo­wied­nio mon­stru­al­ną siłą. Są w koń­cu potwor­ne, nie­wy­obra­żal­ne nie­szczę­ścia, któ­re z cza­sem prze­sta­ją prze­ra­żać, bo miesz­czą się w magiczno-realistycznej kon­wen­cji, więc mają nało­żo­ny filtr.

Prób­ka? Geum­bok wybie­ga na pomost, bo wyda­je jej się, że aktu­al­ny kocha­nek, strasz­ny ban­dzior, chce uto­pić jej byłe­go kochan­ka, zamie­nia­ją­ce­go się w ważą­ce tonę mon­strum (jed­ne­go z wie­lu meta­fo­rycz­nych wie­lo­ry­bów). Jej eks lądu­je w morzu i tonie. Geum­bok prze­bi­ja aktu­al­ne­go face­ta, opry­cha prze­brzy­dłe­go, har­pu­nem. A on tyl­ko zasta­na­wiał się, czy tego jej eksa rato­wać. Póź­niej wie­lo­krot­nie przy­cho­dzi do niej jako duch, zawsze z papie­ro­sem. Cza­sa­mi pro­si ją o ogień, raz upusz­cza zapal­nicz­kę, któ­rą póź­niej boha­ter­ka pod­pa­li to i owo. Nie chcia­łem go zabić, mówi. Wiem, przepraszam.

To wszyst­ko pory­wa, cza­sa­mi napa­wa obrzy­dze­niem, cza­sa­mi wzru­sza. W tle histo­ria sto­sun­ków mię­dzy Pół­no­cą i Połu­dniem, jacyś gene­ra­ło­wie, jacyś szpic­le, dużo podej­rza­nych typów. I jest fine­zja lite­rac­ka, co przy­jem­nie wyróż­nia Wie­lo­ry­ba spo­śród sto­sów książ­ko­wej pro­duk­cji. Narrator-gawędziarz z gra­cją kła­nia się czy­tel­ni­ko­wi, są zdania-refreny, jest zmyśl­na kon­struk­cja. Wresz­cie powieść to wiel­ki hołd dla Stu lat samot­no­ści Marqu­eza, a mało komu to się dobrze udawało.

Skoń­czy­łem z zachwy­tem. A nie spo­dzie­wa­łem się.

5/6

PS. Sko­ro nowe książ­ki, to też nowe pły­ty. Wild God Cave’a zamó­wi­łem w pre­or­de­rze, przy­szła dzień przed pre­mie­rą. To pierw­sza pły­ta od cza­su Push The Sky Away, któ­rą kocham moc­no. Wła­śnie się szy­ku­ję na kon­cert w Łodzi i nie mogę się doczekać.

Okrut­na baśń z Korei, czy­li “Wie­lo­ryb” Che­ona Myeong-kwana
Facebooklinkedintumblrmail