Kilka prostych opowieści o zupełnie zwyczajnych ludziach, zazębiających się, bo to ładnie i z gracją, czasami trochę zabawnych, ale głównie jednak melancholijnych, jak z filmów Petra Zelenki.
A jak nie z Zelenki, to z innych pozycji reprezentujących współczesną literaturę czeską, na przykład z Końca punku w Helsinkach Rudiša. Czy warto wejść do tej samej rzeki? Jak jest się czechofilem, to warto. A ja dodatkowo mam ogromną słabość do Jaroslava Rudiša za tę jego specyficznie środkowoeuropejski smutek, za tęsknotę za tym, co dawno minęło, przebijającą przez anegdoty opowiadane znad kufla z browarem. Albo znad talerzyka ze schabowym w przedziale restauracyjnym czeskiej, polskiej, niemieckiej albo jakiejś jeszcze innej kolei.
I dlatego doczytuję te ładne książeczki Rudiša sprzed lat i bez specjalnej niecierpliwości, ale z przyjemnością rozglądam się, czy nie wyjdzie jakaś następna (a wyjdzie).
W Ciszy w Pradze mamy jakichś wyrastających już z punk rocka punków (tak jak we wspomnianym już Końcu punku w Helsinkach), mamy jakieś historie damsko-męskie i inne międzyludzkie, raczej bez szczęśliwych zakończeń, mamy wreszcie wyborną opowieść o gościu przecinającym kable i kabelki w urządzeniach generujących hałas, od słuchawek do iPhone’a ciachniętych jakiejś dziewczynie w tramwaju po instalację nagłaśniającą koncert. Jest to po czesku lekko absurdalne, ale też ujmujące. Dla mnie to wystarczyło, żeby spędzić miło czas z panem Jaroslavem.
4/6
PS. Zdjęcie z pociągu, bo pan Jaroslav je kocha. No to czytałem głównie w pociągu. Bez muzyki. Co dziwne, bo zawsze czytam z muzyką. Za to nikt mi nie podciął kabli od słuchawek.