Speaking in Tongues, czyli „Drach” Szczepana Twardocha

drach szczepan twardoch

Trud­no się nie cie­szyć, gdy mło­dy, przy­stoj­ny i do tego nie­źle zara­bia­ją­cy pisarz wyda­je bar­dzo dobrą książ­kę. Przy­znam też, że zde­cy­do­wa­nie lepiej wpły­wa­ją na moje samo­po­czu­cie wie­ści, że dobry pisarz może np. zostać twa­rzą Mer­ce­de­sa i mieć z tego fraj­dę, niż smut­ne zdję­cia z pod­pi­sem przez cały rok pisa­ła książ­kę i zaro­bi­ła sześć osiem­set. Dla­te­go nie­zmien­nie cie­szą mnie wszyst­kie obser­wo­wa­ne w róż­nych zakąt­kach inter­ne­tów pozy­tyw­ne gło­sy o Dra­chu Twar­do­cha – że to dosko­na­ła nar­ra­cja, że to ślą­ska epo­pe­ja, że to pol­ska lite­ra­tu­ra współ­cze­sna bez kom­plek­sów. I bar­dzo dobrze.

Trze­ba przy­znać, że nowa książ­ka Twar­do­cha genial­nie wpi­su­je się w zapo­trze­bo­wa­nie czy­tel­ni­ków na ambit­niej­szą, bo wyma­ga­ją­cą zaan­ga­żo­wa­nia, porząd­ną nar­ra­cję. A o tym, że takie zapo­trze­bo­wa­nie jest bar­dzo sil­ne świad­czy m.in. popu­lar­ność Cabre­go, prze­re­kla­mo­wa­ne­go nie­daw­no jako pisa­rza arcy­dziel­ne­go. Powiedz­my sobie bez kom­plek­sów – Twar­doch w niczym mu nie ustę­pu­je, a w moim odczu­ciu znacz­nie Cabre­go prze­wyż­sza. Bo nie popa­da w mega­lo­ma­nię i spraw­nie omi­ja pły­ci­zny, któ­re momen­ta­mi nie­bez­piecz­nie przy­bli­ża­ły Wyzna­ję do gra­ni­cy, za któ­rą zaczy­na się Coelho.

Skąd kar­ko­łom­ne sko­ja­rze­nie Dra­cha z Wyzna­ję Cabre­go? Podob­nie jak pisarz z Kata­lo­nii, Twar­doch powo­łu­je do życia kil­ka­dzie­siąt posta­ci, któ­rych losy opo­wia­da­ne są symul­ta­nicz­nie. Nie tyl­ko przy cał­ko­wi­tym zabu­rze­niu chro­no­lo­gii, ale nie­rzad­ko w ogó­le pozba­wia­jąc czy­tel­ni­ka choć­by cie­nia szan­sy na to by orien­to­wać się, kto kie­dy coś waż­ne­go robi i jakie to będzie mia­ło zna­cze­nie np. na losy jego pra­wnu­ka. Twar­doch potra­fi opo­wia­dać o oko­pach pierw­szej woj­ny świa­to­wej, rodze­niu dzie­ci pod­czas powstań ślą­skich, piciu ete­ru w kopal­ni, kupo­wa­niu desi­gner­skich mebli w 2014 roku i śmier­ci w Mau­thau­sen w tym samym cza­sie. W obrę­bie jed­nej stro­ny, jed­ne­go aka­pi­tu, a cza­sa­mi nawet w jed­nym zda­niu. A co naj­waż­niej­sze – dobrze mu to wychodzi.

Praw­do­po­dob­nie efekt nie był­by taki dobry, gdy­by nie dystans nar­ra­to­ra (sie­dzą­ce­go gdzieś pod zie­mią, a wła­ści­wie utoż­sa­mio­ne­go z nią Dra­cha – Smo­ka, Behe­mo­ta i Mat­ki Zie­mi jed­no­cze­śnie) do opo­wia­da­nych wyda­rzeń. Dra­cho­wi jest wszyst­ko jed­no, czy ktoś się rodzi czy umie­ra, z jed­na­ko­wą obo­jęt­no­ścią rela­cjo­nu­je histo­rie miło­sne i sce­ny okru­cień­stwa z cza­sów woj­ny (pierw­szej i dru­giej) oraz powstań ślą­skich. Dzię­ki temu uni­ka­my zarów­no tanie­go pato­su (np. Cabre), jak i odpy­cha­ją­ce­go natu­ra­li­zmu (np. Chutnik).

Ale to nie ma żad­ne­go zna­cze­nia – ta naj­czę­ściej powta­rza­ją­ca się w nowej powie­ści Twar­do­cha fra­za wień­czy wszyst­kie naj­waż­niej­sze wąt­ki snu­tych przez nie­go histo­rii. To jed­nak spra­wia, że Drach mimo wszyst­ko nie­spe­cjal­nie nada­je się na epo­pe­ję. Ślą­ska epo­pe­ja, jak się okre­śla Dra­cha w publi­cy­sty­ce papie­ro­wej i inter­ne­to­wej, wyma­ga­ła­by nada­nia wszyst­kim posta­ciom i wszyst­kim wyda­rze­niom ogrom­nej wagi, a nie odbie­ra­nia im zna­cze­nia. Tekst Twar­do­cha nie przy­po­mi­na w swo­jej wymo­wie fil­mów Kut­za, ale to napraw­dę nie dzia­ła na jego nie­ko­rzyść. Tyle, że na epo­pe­ję trze­ba jesz­cze tro­chę poczekać.

Drach to przede wszyst­kim zna­ko­mi­ty język. Twar­doch sto­su­je symul­ta­nicz­nie lite­rac­ką pol­sz­czy­znę, język nie­miec­ki, archa­icz­ny ślą­ski dia­lekt (język was­ser­pol­ski) i uwspół­cze­śnio­ną gwa­rę ślą­ską. Nie robi żad­nych przy­pi­sów, cza­sa­mi tyl­ko para­fra­zu­je trud­niej­sze zda­nia w mowie pozor­nie zależ­nej, co w nie­znacz­nym tyl­ko stop­niu uła­twia czy­tel­ni­ko­wi zro­zu­mie­nie dia­lo­gów. Dzię­ki temu czy­tel­nik jest w peł­ni zanu­rzo­ny w świe­cie, w któ­rym pomie­sza­nie naro­do­wo­ści, toż­sa­mo­ści i języ­ków było doświad­cze­niem codzien­nym. Co w burz­li­wych cza­sach napraw­dę nie uła­twia­ło nicze­go. Boha­te­ro­wie Twar­do­cha mówią języ­ka­mi – ale nie języ­ka­mi ludzi i anio­łów, lecz języ­kiem pacjen­tów szpi­ta­la dla psy­chicz­nie i ner­wo­wo cho­rych (któ­ry zresz­tą się w Dra­chu poja­wia).

Co mi prze­szka­dza? Nie wszyst­kie histo­rie przed­sta­wio­ne w Dra­chu wyda­ją mi się rów­nie inte­re­su­ją­ce. Losy Jose­fa Magno­ra w oko­pach I woj­ny świa­to­wej mają się nijak do roz­te­rek Niko­de­ma, współ­cze­sne­go archi­tek­ta od któ­re­go odcho­dzi kochan­ka – a zasa­da róno­waż­no­ści wszyst­kich wyda­rzeń jest w powie­ści nad­rzęd­na. Może dla obo­jęt­ne­go wszyst­kie­mu Dracha-Narratora cier­pie­nie Jose­fa i dra­mat rodzin­ny Niko­de­ma są rze­czy­wi­ście rów­nie nie­istot­ne, ale dla głod­ne­go opo­wie­ści czy­tel­ni­ka nie­zu­peł­nie. Moim zda­niem w tych par­tiach powie­ści, któ­re doty­czą współ­cze­sno­ści, Twar­doch po pro­stu przynudza.

Poza tym prze­szka­dza mi w Twar­do­chu fascy­na­cja zabaw­ka­mi dla dużych chłop­ców – bro­nią i samo­cho­da­mi (tak się skła­da, że zupeł­nie mnie to nie inte­re­su­je, a Twar­do­cha momen­ta­mi pono­si i wte­dy opi­sy sil­ni­ków sta­ją się tro­chę męczą­ce). Prze­szka­dza mi też wyraź­nie andro­cen­trycz­na kon­struk­cja świa­ta, w któ­rym kobie­ty są po to, by cze­kać na męż­czy­znę albo od nie­go odcho­dzić. Tro­chę nud­ne te dziew­czy­ny u Twar­do­cha, a mogły­by być napraw­dę inte­re­su­ją­ce (jest tu np. nim­fet­ka Caro­li­ne i w mitycz­ny nie­mal spo­sób dążą­ca do oca­le­nia rodzi­ny Valeska).

Ale też z tym więk­szą cie­ka­wo­ścią cze­kam na następ­ne książ­ki Twar­do­cha. I jestem bar­dzo cie­kaw, dokąd go jego fascy­na­cja histo­rią i języ­kiem zapro­wa­dzi. Na razie mamy ze sobą po drodze.

 

www.facebook.com/literaturasaute

Spe­aking in Ton­gu­es, czy­li „Drach” Szcze­pa­na Twardocha
Facebooktwitterlinkedintumblrmail