Nowa powieść z “Czeskich Klimatów” to przyjemna literatura nostalgiczna, wyraz sentymentu za czasami, w których wszystko było jakoś lepsze i z klasą, nawet burdel. Niby nic nowego, ale warto mieć w kolekcji, jeżeli się lubi książki pięknie wydane.
No bo Café Groll to edytorskie cacko. Malutka książeczka utrzymana w rudawej tonacji, ze stylowymi, niemal Schulzowskimi (choć dziwnie kanciastymi) ilustracjami przedstawiającymi przeważnie kobiece akty. W ogóle całość w klimacie Schulza i Kafki, choć proza nie tego kalibru, bez metafizycznej gęstości. Ale jak się tę książkę miło trzyma w ręku. Aż się niemal czuje zapach międzywojennej kawiarni.
Na poziomie fabularnym: bohaterem jest młody lekarz, który na początku lat 20. ubiegłego wieku przyjeżdża do Czeskich Budziejowic, żeby dbać o zdrowie i higienę tamtejszych prostytutek pracujących legalnie w domach publicznych. Jego praca jest ważna, bo przecież troszczy się o dobro dziewczyn. U jeden z nich cieszy się szczególnymi względami, mógłby odmienić jej los, ale niestety — fatalnie zawodzi, bo roi prześladuje go maniakalnie kobieta, której nigdy nie widział, jako jedynej nie zbadał, a która jest jakoby najpiękniejszą prostytutką na świecie. Nie tylko on jeden pożąda obsesyjnie tej dziewczyny, którą sobie tylko wyobraził. Infekuje go bardziej powszechna mania. I dzieją się rzeczy niedobre.
Ale wszystko się szybko kończy, bo rząd czechosłowacki oficjalnie likwiduje w kraju prostytucję, czyli ją delegalizuje — proceder przechodzi do szarej strefy i nikt już dbać o zdrowie nie będzie.
W tle kilka problemów znacznie ważniejszych: tęsknota za tym, co minęło (wspomnienia są snute z perspektywy roku 1949, w którym wszystko jest gorsze, bardziej parszywe), poczucie winy, nieudane miłości (także ukazywane z perspektywy partnerki naszego doktorka). Czyli książka się spina.
Jana Štiftera postrzegam jako sympatycznego hipstera z Czeskich Budziejowic, tworzącego literaturę, bez której świat by się mógł obyć, ale z nią jest miejscem nieco przyjemniejszym do życia (Kolekcjonera śniegu też warto przeczytać). I to jest okej.
4/6
PS. Dziś książce towarzyszy inne edytorskie cacko — płyta The Legendary Pink Dots z pamiętnej serii SPV. Chodzi o to, że kilka płyt Kropek wyszło tylko w Polsce z grafikami Zdzisława Beksińskiego, ku pamięci Tomasza, który LPD bardzo wypromował. I ze świetnymi przekładami tekstów na polski (autorstwa m.in. Tomasza Beksińskiego i Bartka Chacińskiego), co bardzo cieszy nawet, jeżeli się zna angielski (są metaforyczne, nasycone symbolami, kompletnie porąbane).
Ćwierć wieku temu te płyty stały sobie na półkach w sklepach muzycznych, żeby przysparzać mi cierpienia, a teraz ich nigdzie nie ma. Wtedy byłem studentem bez budżetu na płyty, więc nie mogłem sobie na nie pozwolić, a teraz trzeba ich szukać po aukcjach w internecie, gdzie zwykle kosztują dużo więcej niż kiedyś. Albo po prostu ich nie ma. Albo jest shipping ze Stanów za jakieś zwariowane stawki. Kiedyś mi się śniło po nocach, co tam się na tych płytach znajduje, teraz zawartość znam na pamięć, a i tak chcę je mieć na półce. No to kupuję, jak gdzieś znajdę. Jeszcze mi ich sporo brakuje, więc jak gdzieś ktoś zobaczy albo przypadkiem ma na półce i nie lubi, to chętnie odkupię. Akurat teraz przyjechał album Island of Jewels, który bardzo lubię.



