Spalony fortepian, czyli “Muzyka dla duchów” An Yu

An Yu - Muzyka dla duchów
Powieść chińskiej pisarki o muzyce, samotności wśród ludzi i nieleczeniu traum. Skromny rozmiar, ale ciężar odpowiedni. Dobrze komponuje się z Wegetarianką Han Kang, choć jest mniej przegięta, a dzięki temu lepiej przyswajalna.

O Wege­ta­rian­ce nie napi­sa­łem, bo posze­dłem na panel dys­ku­syj­ny, temat mi się wyczer­pał i póź­niej już jakoś zapo­mnia­łem wrzu­cić not­ki. W skró­cie: doj­mu­ją­ca samot­ność boha­ter­ki pośród rodzi­ny, któ­rej wzo­rzec dzia­ła­nia to emo­cjo­nal­ny chłód pomie­sza­ny z zacho­wa­nia­mi prze­mo­co­wy­mi plus tro­chę rze­czy ohyd­nych, a zwią­za­nych z cia­łem (gastro­no­micz­nych i pornograficznych).

W Muzy­ce dla duchów rów­nież mamy emo­cjo­nal­ny chłód w rodzi­nie — boha­ter­ka miesz­ka z wtrą­ca­ją­cą się w jej życio­we wybo­ry teścio­wą oraz nie­obec­nym fizycz­nie i ducho­wo mężem. Teścio­wa wma­wia jej, że chce dziec­ko, a mąż dziec­ka nie chce, więc w domu jest w zasa­dzie nie do znie­sie­nia. W dodat­ku oka­zu­je się, że obo­je coś przed nią ukry­wa­ją — teścio­wa nie­gdyś odda­ła obcym ludziom swo­ją cór­kę, bo nie było jej na nią stać, a mał­żo­nek zapo­mniał powie­dzieć, że był już kie­dyś dzie­cia­ty, a jego synek nie żyje.

Żad­ne z boha­te­rów nie wpa­dło na to, że trau­my war­to leczyć. Nasza boha­ter­ka odcho­dzi od zmy­słów i nie ma się co jej dzi­wić. I oczy­wi­ście zupeł­nie sobie nie radzi, a zamiast udać się gdzieś po pomoc, wikła się w dziw­ne sytu­acje egzystencjalne.

Boha­ter­ka Wege­ta­rian­ki zamie­nia­ła się w rośli­nę. Song Yan z Muzy­ki dla duchów roz­ma­wia z grzy­bem, któ­ry wca­le nie jest grzy­bem, zaszy­wa się w sta­rym domu ze sta­rym for­te­pia­nem, gdzie prze­by­wa z duchem (chy­ba) zagi­nio­ne­go nie­gdyś pia­ni­sty, gra mu na tym for­te­pia­nie, widzi pora­sta­ją­ce wszyst­ko grzy­by, a wresz­cie posta­na­wia pod­pa­lić instru­ment. A spa­lo­ny for­te­pian to sym­bol pierw­sza klasa.

Na plus trze­ba pisar­ce zali­czyć ory­gi­nal­ność — An Yu uni­ka jakiej­kol­wiek jed­no­znacz­nej kon­wen­cji, czy to hor­ro­ru, czy to reali­zmu magicz­ne­go. I pew­nie stąd sko­ja­rze­nie z Wege­ta­rian­ką, któ­ra prze­cież też sta­no­wi­ła wypo­wiedź świe­żą i wyra­zi­stą. Tyle, że nie ma tu oble­chy. I dobrze.

I tyl­ko jesz­cze drob­na uwa­ga o blur­bach. Powszech­nie wia­do­mo, że umiesz­cza­ne w nich głu­po­ty nie­wie­le zna­czą, a tutaj mamy wymow­ny dowód. Jeden blurb mówi, że An Yu pisze czy­stą, pozba­wio­ną ozdob­ni­ków pro­zą, a dru­gi, że ta pro­za jest pięk­na, dziw­na, poszu­ku­ją­ca i poetyc­ka. Wiem, moż­na na siłę wytłu­ma­czyć, że oba stwier­dze­nia są praw­dzi­we, ale też czu­ję się skołowany.

4,5/6

PS. Kupi­łem kie­dyś na Alle­gro, nie wia­do­mo po co, taką sta­rą japoń­ską pły­tę z kla­sy­ka­mi w for­te­pia­no­wych wyko­na­niach (tyl­ko pierw­szy numer to Strauss), po cenie wywo­ław­czej, za jakieś pół pacz­ki fajek, któ­rych już nie palę. Teraz sobie lecia­ła, plum­ka­ła i trzesz­cza­ła. Na stre­amin­gach nie ma. I tam nic nie trzeszczy.

Spa­lo­ny for­te­pian, czy­li “Muzy­ka dla duchów” An Yu
Facebooklinkedintumblrmail