Obszerna, pękająca od zdjęć i dokumentów (o co ostatnio na polskim rynku wydawniczym trudno) publikacja Stacja Muranów Beaty Chomątowskiej z 2012 roku to jedna z najciekawszych książek o polskiej historii. I jedna z najciekawszych książek o Polsce w ogóle.
Nad obecnością (a raczej — nieobecnością) muru getta w przestrzeni Warszawy najłatwiej zastanawiać się w Berlinie. Tam Mur jest silnie wrośnięty w tkankę miasta, nie tylko na East Side Gallery. Można sobie o tym poczytać dokładniej w niezłym zbiorze reportaży Mur. 12 kawałków o Berlinie, też z Czarnego. Linie przypominające o tym, że w danym miejscu stał Berliner Mauer naniesione są na ulice i chodniki metodycznie, konsekwentnie, z niemiecką drobiazgowością (np. na Potsdamer Platz).
A w Warszawie o granicach getta świadczą nieliczne oznakowania. Poza słynnymi miejscami pamięci (Pomnik Bohaterów Getta, Umschlagplatz) właściwie niewiele przypomina o tym, gdzie wytyczone były granice getta. Można by przejść Warszawę wzdłuż i wszerz nie wiedząc o tym, w którym momencie przechodzimy przez niewidzialny mur między dawną żydowską i aryjską stroną miasta.
Pewnie dlatego, że getto spłonęło w całości. A zaraz po nim niemal całe miasto. Nie ma pamiątek po getcie, bo nic po nim nie zostało.
Beata Chomątowska w Stacji Muranów szuka właśnie tych pamiątek. I tych istniejących fizycznie (np. resztek muru poukrywanych w warszawskich podwórkach) i tych, które przetrwały w pamięci ludzi. A nawet i w niepamięci, którą zarażona była np. dyrekcja szkoły mieszczącej się przy Umschlagplatzu. Jej mury mieściły kiedyś szkołę dla pielęgniarek, opisaną przez Marka Edelmana w Zdążyć przed Panem Bogiem.
Książka ukazuje losy Muranowa przed wojną, pod okupacją, podczas likwidacji getta, przy odbudowie Warszawy i w czasach współczesnych. Jest próbą odpowiedzi na pytanie o pomnik po spalonym getcie. Chomątowska pokazuje, takim pomnikiem jest całe osiedle — zbudowane ze zmielonego i wymieszanego z cementem gruzu, na podwyższeniu powstałym po wyrównanych i zalanych betonem ruinach. Taki był zamysł Bohdana Lacherta, głównego architekta wytyczającego plan odbudowy Muranowa. Można było te ruiny obsiać trawą i zostawić jako miejsce pamięci po Zagładzie. Lachert wybrał symboliczne odrodzenie się życia poprzez wzniesienie domów na gigantycznym cmentarzysku w sercu miasta.
Zawiodło jak zwykle wykonanie — w pośpiechu, z wypaczeniem utopijnej myśli architektonicznej. Brutalistyczne bloki miały celowo eksponować rdzawy kolor materiału wykonanego z gruzów, ale z czasem zostały otynkowane. Ale pamięć o getcie przetrwała — choćby w planie architektonicznym Muzeum Historii Żydów Polskich oraz w inicjatywach podejmowanych przez Stację Muranów. Bo najpierw powstała książka, a potem cała organizacja zajmująca się pielęgnowaniem pamięci, oprowadzaniem po Muranowie i nieistniejącym getcie.
Książka Chomątowskiej jest niezwykła w swojej wielowymiarowości. Nie jest kolejną pozycją o Zagładzie, bo traktuje też o odbudowie stolicy i o PRL‑u. Łączy w sobie zalety książki popularnonaukowej (choć łączącej różne dziedziny — historię, architekturę i design) oraz dobrego reportażu. Obok fragmentów poświęconych Zagładzie czytamy tu np. wspomnienia Kamila Sipowicza z dorastania na osiedlu. Fascynująca lektura pozwalająca lepiej zrozumieć genius loci Muranowa. I pewnie wyostrzająca spojrzenie na warszawską zabudowę przestrzeni.
Sprawdzę to przy następnej wizycie w Warszawie.
5/5