Od piątku w Teatrze Polskim w Poznaniu symultaniczny, trójjęzyczny, zwielokrotniony Hamlet po zburzeniu czwartej ściany.
Maja Kleczewska odświeża Hamleta, akcentując przede wszystkim płaszczyznę komunikacyjną — ograniczenia języka, niemożność wypowiedzenia tego, co najważniejsze, brak porozumienia. A z drugiej strony gadaninę, paplaninę. W dodatku aż w trzech językach na raz — polskim, rosyjskim i ukraińskim. Postaci z Hamleta rozumieją się mimo wielojęzyczności, ale treści najważniejsze, pozostające istotą tragedii, są niewypowiedziane. A jeżeli już wypowiedziane, to zniekształcone, przemielone przez przetwornik mowy, niewyraźnie wygłoszone przez Horacja, który do złudzenia przypomina młodego Stephena Hawkinga na wózku. I dlatego klamra kompozycyjna, wykrzyczana przez wszystkich aktorów w Starej Rzeźni, opiera się właśnie na paplaninie Hamleta:
Byłem Hamletem
Stałem na brzegu
Rozmawiałem z morzem
Pleplepleplepleplepleplepleplepleple
To odpowiedź na szekspirowskie słowa, słowa, słowa. Hamlet w oryginalnym dramacie zdradzał niewiarę w możliwości komunikacyjne języka. Stawiał na działanie, odgrywanie wydarzeń na scenie, stąd pomysł z pułapką na myszy. I to jest też istotą inscenizacji Kleczewskiej — ukraińsko-rosyjska trupa aktorów odgrywa zbrodnię, a jednocześnie przedrzeźniając cały dwór w Elsynorze obnaża puste gesty Hamleta, Ofelii, a przede wszystkim Gertrudy. Reszta to nie milczenie, tylko słowa, słowa, słowa. Pleplepleple.
Czy to obniża poczucie tragizmu? Nie obniża. Bo w inscenizacji Kleczewskiej tragedia rozgrywa się bezpośrednio wśród widzów, którzy współtworzą dwór w Elsynorze. Nie ma podziału na scenę i widownię, spektakl rozgrywa się wszędzie, często dwie sceny odbywają się równocześnie, a widz musi wybrać, do której komnaty woli pójść. Trzeba uważać, żeby nie nadepnąć na zwłoki Poloniusza. Albo żeby Horacjo w nikogo nie wjechał. Jeżeli w klasycznym ujęciu tragizmu z możliwością tragedii styka się każda z postaci dramatu (a tak pisał ks. Tischner w tekście, który omawiali tegoroczni maturzyści na rozszerzeniu), to u Kleczewskiej widz również się o nią ociera.
Nie wszystkie sceny są równie dobre. Trochę umknął gdzieś potencjał tkwiący w scenie z obłąkaną Ofelią. W ogóle tym razem Ofelia jakaś niemrawa (prowokacyjnie stara — i niby fajnie, ale mi do w duszy nie gra). Poloniusz też gdzieś wyparował. Gertruda zbyt pijana i zbyt infantylna. Za to trupa aktorów podkręcona do sześcianu. Fortynbras również. Roman Lutskiy w roli Hamleta niezrównany — i jak pięknie on mówi! A co najważniejsze, widz sam wybiera, na co skupić najwięcej uwagi.
Można dosłownie podążyć za postacią, być jeszcze bliżej tragedii. I to jest największa wartość teatru Kleczewskiej.
4,5/5