Pandemiczny sezon zimowy 2020/2021 spędziłem w Hogwarcie. Z kilku przyczyn. Przede wszystkim w związku z ograniczoną możliwością zaspokojenia głodu kontaktów społecznych i przymusowym siedzeniem w domu. Nie byłem w stanie czytać w takich okolicznościach ani żadnych przygnębiających reportaży o problemach świata tego, ani depresyjnej literatury współczesnej. Po prostu nie.
Dlatego zrobiłem coś, na co nigdy nie miałem czasu — przeczytałem cały cykl powieści o Harrym Potterze od deski do deski, z nieudanym scenariuszem na dokładkę. Kończyłem jedną część, ściągałem z półki kolejną. Zajęło mi to dwa miesiące z drobnymi przerwami na powieść o AIDS i kilka lektur na polski — bo z reguły odświeżam sobie książki przed lekcjami, które prowadzę.
Pewnie pomyślicie sobie: no jak to, nauczyciel i nie czytał Harry’ego Pottera? No jakoś nie czytałem. To znaczy — jasna sprawa, nie żyjemy w próżni, znałem tę historię, przeglądałem mniejsze lub większe fragmenty, znałem też wyrywkowo wersje filmowe. Ale nigdy nie czytałem całości. Umknęło mi, bo gdy Harry Potter wychodził, byłem na studiach i uważałem się za Bardzo Dorosłego, który czyta Tylko Poważne Książki. Później mi przeszło, ale jakoś tak się w naszej rodzinie podzieliliśmy nieświadomie, że ja byłem tym od Narnii i Tolkiena (bo to moje Wielkie Narracje z dzieciństwa), a moja żona była specjalistką od Harry’ego, z którym sama dorastała. O wyborach lekturowych czasami po prostu decyduje nurt życia.
Ale teraz uczę wyłącznie w podstawówce (kiedyś dominowało liceum) i doszedłem do wniosku, że nie ma lepszego szkolenia dla nauczyciela (że o — tfu, tfu — webinarach nie wspomnę) od lektury całego cyklu o Harrym Potterze od początku do końca.
Przeczytałem, przezimowałem, spauzowałem z pisaniem na blogu, odpocząłem od współczesności. Czas na kilka refleksji o powieści J.K. Rowling — w oderwaniu od jej niefortunnych komentarzy o LGBT, bo tutaj zachowała się tak, jakby przekupiło ją Ministerstwo Magii kontrolowane przez śmierciożerców. Lepiej przypomnieć sobie o Śmierci autora, a na tweety autorki spuścić zasłonę milczenia.
Oczywiście, nie będzie żadnej recenzji, bo na co komu kolejna. To tylko kilka migawek z lektury.
Harry Potter i wielka ucieczka
Rzecz jasna, chodzi o ucieczkę od rzeczywistości. Od niemal trzech lat, podczas których uczyłem w szkole podstawowej i miałem okazję obserwować ambitne, czytające tonami dzieciaki, fascynowało mnie wsiąkanie w magiczny świat Hogwartu. Znam dzieci, czytające całą serię po wielokroć, często pomiędzy zajęciami i podczas nich. Cykl J.K. Rowling był dla nich sposobem na ucieczkę od nudy i monotonii życia szkolnego. Nauczyłem się od nich czegoś i sam uciekłem od pandemicznej udręki życia w czterech ścianach bez możliwości wyjścia na zewnątrz bez maseczki. Miały rację — Hogwart jest dobrym azylem.
Harry Potter i bildungsroman
No jak to może być, żeby jarać się wielką tradycją literatury o duchowym i emocjonalnym dojrzewaniu (Wilhelm Meister, Czarodziejska góra i cała reszta), a ignorować Harry’ego Pottera? Przecież to jest doskonała powieść inicjacyjna. Harry i jego przyjaciele dojrzewają do Czynu — stawienia czoła Voldemortowi. Ale też przy okazji obserwujemy dojrzewanie do miłości, do wchodzenia w dorosłe relacje, do brania odpowiedzialności za błędy. A w mało udanym scenariuszu teatralnym mamy też próbkę (kwadratową, bo kwadratową) dorastania do rodzicielstwa. Pokażcie mi ten sam edukacyjny i psychologiczny potencjał w nudnych współczesnych powieściach dla dorosłych. Nie znam ani jednej tak dobrej.
Harry Potter i system edukacji
Ach, ten Hogwart — powiecie pewnie. Chciałoby się, żeby każda szkoła wyglądała jak Hogwart. A ja mówię, że nie ma tam nic, co warto by naśladować wprost. Hogwart to raczej baśniowa odpowiedź na wynaturzenia opresyjnej szkoły brytyjskiej, znanej z piosenki Another Brick In The Wall Floydów, tylko okraszonej magicznymi dodatkami z Tiarą Przydziału, wyprawami do Hogsmeade i nocnymi eskapadami z Mapą Huncwotów w ręku. Profesor Snape jest najgorszym nauczycielem na świecie — abstrahując od doniosłej roli, jaką pełni w całym cyklu powieści. Nauczyciele od obrony przed czarną magią zawsze pełnią ważną funkcję z punktu widzenia fabuły, ale rzadko uczą czegokolwiek ważnego — jak już, to przy okazji. Hagrid jest całkowicie niekompetentny jako pedagog. Nawet Dumbledore może być poddany krytyce, w końcu uczy czegoś sensownego tylko głównego bohatera, a kilku innych tylko przy okazji. Najbardziej fachową nauczycielką wydaje się Minerwa McGonagall, ale przecież bije od niej chłód, zupełnie niesprzyjający nawiązywaniu poprawnych relacji — na szczęście zawsze można na niej polegać.
Czy to jest wymarzone grono pedagogiczne? Tak sobie. Z czasem można zacząć sympatyzować z Malfoyami, ostro negującymi zasady panujące w Hogwarcie. Szkoda tylko, że ten starożytny ród był wykorzystywany przez Voldemorta — na tym nie dało się budować żadnej pozytywnej krytyki. Przeciwnie — Lucjusz Malfoy uciekał się do samych nieetycznych zagrywek. Ekipa Dumbledore’a wygrywa na płaszczyźnie moralnej z miernotami nasyłanymi przez Ministerstwo Magii, ale w dojrzałym systemie, bez stanu wojny ze śmierciożercami Voldemorta, edukacja wymagałaby jakiegoś programu naprawczego.
Harry Potter i nauka poprzez działanie
No dobrze, pisałem wyżej o tym, że Hagrid jest niekompetentny. Może i jego lekcje praktyczne z opieki nad magicznymi zwierzętami były dalekie od profesjonalizmu, ale… sam pomysł nauki poprzez doświadczenie jest godny uwagi. Dumbledore jako dyrektor robił dobrą robotę, tylko zapominał o dokształcaniu kadry. Nawet nieszczęsne zajęcia z wróżbiarstwa stały o wiele wyżej od nudnej historii magii, która mi osobiście kojarzyła się z najsenniejszymi na świecie wykładami z literatury Młodej Polski na poznańskiej polonistyce (czytałem na nich książki i gadałem o heavy metalu). Lubię zabierać dzieciaki w plener i nakłaniać je, by wymyślały własne historie. Lubię wszystko, co ma w sobie więcej działania niż wykładu. I tu Hogwart może być pozytywnym punktem odniesienia — z pominięciem pamiętnego minus dziesięć punktów dla Gryffindoru.
Harry Potter i władza urzędników
W piątym tomie cyklu — Harry Potter i Zakon Feniksa — poruszony zostaje bardzo ważny temat, który zostaje z czytelnikiem do końca. Chodzi oczywiście o mieszanie się Ministerstwa Magii we wszystko, co dzieje się w szkole. Na płaszczyźnie fabularnej chodzi oczywiście o przejmowanie szkoły przez zwolenników Voldemorta. Ale czy to nie przypomina jako żywo współczesnego procesu upolityczniania szkoły na konserwatywną modłę? Czytałem historię o czarodziejach i przypasowywałem do niej bieżące wiadomości — odwołanie ferii, grzebanie w podręcznikach, przymusową ewangelizację programów nauczania. Cieszyłem się jak dziecko, gdy Dolores Umbridge nic się nie udawało. Jestem w Gwardii Dumbledore’a.
Harry Potter i rasizm
Sprawa jest dość oczywista — podział świata na czarodziejów i mugoli jest w końcu jednym z filarów cyklu. Obraźliwe pojęcia szlam i charłaków pojawiają się już w drugiej części i z tomu na tom nabierają coraz więcej znaczenia. W Harrym Potterze i insygniach śmierci dochodzi już do systemowych prześladowań czarodziejów nieczystej krwi i do polowań na mugoli. O ile pierwsze tomy cyklu ukazywały świat czarodziejski w sposób przypominający kastowość wśród angielskich lordów, o tyle końcówka serii przynosi świat w zasadzie totalitarny. Nawet gdzieś ktoś wspomina o zakładaniu obozów dla tych gorszych… Śmierciożercy zaczynają przypominać SS-mannów w halloweenowych kostiumach.
Harry Potter i śmierć
J.K. Rowling podkreślała, że jest to opowieść o śmierci. O stawianiu jej czoła i o przeżywaniu żałoby. Można ją wykorzystać nawet jako powieść terapeutyczną. Nie znam żadnej pozycji z literatury dziecięcej, która tak szeroko i tak dogłębnie traktowałaby o śmierci. I choćby za to należy jej się poczesne miejsce w kanonie — bez względu na to, co myśli o tym jakiś nawiedzony ksiądz proboszcz.
(bez oceny)
PS. Autorem fotki jest tym razem mój ulubiony Potterhead, któremu kiedyś czytałem Narnię i Tolkiena, a teraz ściągam z półki literaturę młodzieżową. Dzięki, synu!
PPS. Najfajniejsza płyta z czarodziejami, jaką znam, to oczywiście Demons & Wizards. A na niej mój żelazny zestaw stanowi cała strona B, która zaczyna się od tej piosenki: