Pisane w ostatnich latach przed śmiercią wiersze Ursuli K. Le Guin będą odczytywane jako liryczne pożegnanie. Nic dziwnego — powstały u progu dziewiątej dekady życia autorki Ziemiomorza. Ale warto też spojrzeć na nie pod innym kątem — jako zapis zmagań z formą.
Odnoszę wrażenie, że do zbiorku Dotąd dobrze zabrałem się od zupełnie innej strony, niż większość czytelników. Po prostu — nie jestem miłośnikiem fantasy. Doceniam kunszt Ursuli K. Le Guin i stawiam Ziemiomorze bardzo wysoko na tle innych książek z tego gatunku, ale fanem nie jestem. Czytam nowy (i zapewne ostatni) tomik Le Guin jako czytelnik wierszy. Niektórzy kochają poezję, ale liczniejsi są ci od fantasy.
Nie wiem, co na to ortodoksyjni Ziemiomorzanie, ale w moim odczytaniu liryka Le Guin jest mocno konserwatywna. Decydujący jest tu wybór form poetyckich, które poetka bierze na warsztat. Romantyczne z ducha Zaklęcia, Medytacje i Elegie są zakorzenione i w twórczości poetów jezior, i w bardziej symbolicznej spuściźnie Yeatsa. Walka z zastaną formą sprowadza się w tomiku Dotąd dobrze do ograniczania reguł wiersza tak, by zostało z nich absolutnie niezbędne minimum. Tak jak w oszczędnych, a jednak pełnych ekspresji interpretacjach muzyki XX wieku w twórczości Atom String Quartet (enfant terrible i jednocześnie duża nadzieja polskiej muzyki współczesnej), Ursula K. Le Guin szuka pomysłu na dawne formy w nowym dressingu.
Stąd w tej poezji tyle opisów natury — morza, wysp, jezior i zatok. Są to wiersze pełne spokoju, wewnętrznej siły, ale ich uroda przypomina piękne XIX-wieczne obrazy, zwłaszcza te z okresu romantyzmu. Zadziwiają kunsztem, ale nie porywają, bo napatrzyliśmy się już na nie w podręcznikach do polskiego albo na zajęciach z historii sztuki. Weźmy choćby pierwszy z brzegu (nomen omen) wiersz Zatoka McCoya. Wiatr z cyklu Spostrzeżenia. Zaczyna się trochę górnolotnie, na nieznośnie wysokim C (wiatr gra na bębenkach / moich uszu i przewraca krzesła / wymiatając te wszystkie lata / odkąd tu przyszliśmy i jesteśmy). Ale kawałek dalej poezja Le Guin się uspokaja, jak kiedyś dusza poety nad Lemanem: za mną i przede mną / bazaltowe grzbiety milczą / jak milczy powietrze / gdy wiatr na chwilę ustaje. Co zrobić, Liryki lozańskie przypominają się co chwilę przy lekturze tomiku Dotąd dobrze. I to jest bardzo dobry kontekst, bo Mickiewicz podobnie jak Le Guin szukał formy oszczędnej, która pozwoliłaby na pokazanie drgnień duszy w opisie przyrody.
A z drugiej strony, w poezji Ursuli K. Le Guin wyraźnie czuć piętno XX-wiecznego klasycyzmu, z jego tęsknotą do formy bardziej pojemnej. W ostatnich częściach tomiku klasycystyczna formuła wyraża się w krótkich, drobnych wierszach składających się na większy poemat. A jednak najlepiej sprawdzają się te XIX-wieczne z ducha Elegie. Jest w nich samotność, cały smutek starości i uniwersalna refleksja nad śmiercią. Choćby w wierszu Przepaść:
Gdy patrzę na ciebie z drugiej strony
przepaści, którą nakreśliłeś
między nami, boję się, bo widzę
z jaką siłą i jak szybko nurt lat
drąży ten kanał. Dzielą nas dziś
mile. Nie wiem, jak głębokie.
Czyli jednak przemijanie i oczekiwanie na śmierć. Trudno się nie zgodzić, że tematyka całości zbioru jest sprawą zasadniczą, a zmaganie się z formą w najlepszych wierszach Le Guin schodzi jednak na drugi plan. Jak w całkowicie klasycystycznym wierszu Po śmierci Orfeusza, w którym poetka odwraca role — Eurydyka odwraca się, ale śpiewak tym razem jej nie traci. Bo to Eurydyka sprowadza go do Hadesu. Wiersz z pamiętnym poematem Orfeusz i Eurydyka Czesława Miłosza mierzyć się nie może, bo mniej w nim lirycznego napięcia. Ale trzeba przyznać, że jest to klasycyzm zasługujący na to, by wyryć wiersz w jakimś kamieniu na którejś ze wstrząsanych sztormami wysp Ziemiomorza.
Warto też zwrócić uwagę na elegię Berkeley, grudzień 1941 — być może najciekawszą w zbiorze. Le Guin przypomina w niej pierwszy wieczór w zaciemnionym domu. Na wysokie, jasne okna zostają zaciągnięte zasłony nieprzejrzyste, brunatne, pasujące idealnie do framug. W takiej scenerii ktoś czyta dzieciom Biblię i jest to lektura inicjacyjna:
(…) Byliśmy bezbożni jak kojoty
i nie wiem, co nam wtedy czytał,
ale były to historie wspaniałe, poważne,
odpowiednie
do tej dziwnej nocy, pierwszej nocy wojny.
Jest w tym nieuchronna moc słowa i moc mitu, jak w Absalomie, Absalomie Faulknera. To właśnie historie wspaniałe, poważne zadecydowały o sukcesie dwudziestowiecznego klasycyzmu, z Eliotem i Miłoszem na czele. Ale jest też jakaś wiara w słowo pojmowane jako zaklęcie, a stąd już coraz bliżej do szkoły magów na wyspie Roke.
Warto dodać, że wiersze Ursuli K. Le Guin zostały przełożone przez Justynę Bargielską (bardzo wyrazisty głos w polskiej poezji najnowszej) i Jerzego Jarniewicza — poetę i translatora, znanego m.in. z przekładów Joyce’a. Na dokładkę dostajemy oryginalne, anglojęzyczne wersje tekstów Le Guin. Bardzo dobry zestaw.
3,5/5
PS. Wiersze Le Guin można czytać sobie na przykład z lapidariami Alone Together braci Oleś. Na jednym cedeku jest sam kontrabas, na drugim sama perkusja. Dziwna to płyta, ale jedno jest pewne — żadnej podobnej nikt dotąd nie nagrał, więc warto sprawdzić. No i koniecznie trzeba puścić Atom String Quartet, zwłaszcza jak grają Seiferta albo Pendereckiego.