Napisana z erudycją, poruszająca powieść o przekraczaniu granicy meksykańskiej przez dzieci. Bez taniego sentymentalizmu, ale z dużym ładunkiem emocjonalnym.
Powieść Luiselli odróżnia od większości współczesnej literackiej produkcji umiejętne, dokonywane z wyczuciem zanurzenie w tradycji kultury. Książka pęka od aluzji i cytatów. Pojawiają się m. in. Rilke, Pound, Golding, Bowie, a nawet nasz Andrzejewski, którego Bramy raju pisarka tłumaczyła z hiszpańskiego na angielski (we fragmentach) specjalnie na potrzeby tej książki.
W moim odczuciu to duża wartość, dzięki której Archiwum zagubionych dzieci nie jest bezstylowym wyciskaczem łez ani zbeletryzowaną publicystyką, lecz dopracowanym i wartym powolnej lektury dziełem. Przy okazji poruszającym temat arcyważny — dramatyczną migrację meksykańskich dzieci przekraczających nielegalnie amerykańską granicę w poszukiwaniu lepszego życia. A po wyniszczającej, traumatyzującej, nierzadko kończącej się śmiercią podróży — deportowanych z powrotem za mur.
Ta narracja jest opowiedziana niejako z boku, przez małżeństwo odbywające inną podróż, również wertykalną, lecz w odwrotnym kierunku — by dokumentować rzeczywistość. Czytelnik dostaje przy okazji poruszającą opowieść o rozpadzie rodziny. I o okrucieństwie świata, nie mniej przerażającego od tego z książek poświęconych ucieczkom czarnoskórych niewolników z plantacji bawełny. Nieprzypadkowo wciąż największą rolę w tych migracjach odgrywa kolej, bo od XIX wieku wcale nie zmieniło się aż tak wiele.
Czasami książka budziła mój opór. Czy naprawdę rodzice muszą puszczać dzieciom w samochodzie Władcę much na audiobooku? Naprawdę nie można było wybrać czegoś mniej ryjącego psychikę pięciolatki? Za to daję plusy za znakomicie prowadzoną narrację, wykorzystującą najlepsze tradycje modernistyczne (technika punktów widzenia Virginii Woolf) i za fragmenty niemal liryczne, takie jak ten:
Nie przestawaj być małą dziewczynką – proszę w myślach, ale nie wypowiadam tych słów. Mała wygląda przez okno i ziewa. Nie wiem, o czym myśli, co wie, a czego nie wie. Nie wiem, czy widzi ten sam świat, który widzimy my. Zachodzi słońce i brutalny, niemal księżycowy pejzaż Oklahomy ciągnie się w nieskończoność. Broń się przed tym pustym, popieprzonym światem – chcę jej powiedzieć. Zatkaj go kciukiem. Ale oczywiście niczego takiego nie mówię.
Książka warta uwagi nie tylko ze względu na poruszony w niej problem migracji. A że bezlitośnie aktualna także z naszej strony globu, aż się prosi o lekturę.
4,5/6
PS. Nie mam na półce Space Oddity Bowiego, która odgrywa dużą rolę w fabule powieści, więc tym razem płyta od czapy — taka, która się właśnie kręciła na talerzu. Story Of 82 wpuściło ostatnio kilka promyków do domu. Niby nic, a jednak to ważne.