Sześć opowiadań ze zbiorku Andrei Lundgren to niezłej jakości próbka młodej szwedzkiej prozy. Coś dla entuzjastów literatury skandynawskiej.
Ja co prawda do tej grupy nie należę, ale teksty Lundgren dały mi trochę przyjemności. Fauna północy to z grubsza typowy północny realizm, ale z dodatkiem niepokojących elementów symbolicznych. Czyli zwierząt, raczej dzikich. Pojawiających się nagle, nie wiadomo do końca, czy w świecie realnym, czy w urojeniach bohaterów Andrei Lundgren. Dzięki temu proza nabiera ciemnych barw, zagęszczają się znaczenia, a od realizmu przechodzimy do świeżo wykorzystanego symbolizmu:
W końcu się coś słyszy, jakiegoś krzyczącego ptaka – wcześniej niesłyszany dźwięk, odgłos czegoś magicznego. Z tajemniczego świata, który kryje się za naszym. Można odetchnąć i wyjść na zewnątrz. Pomyśleć, w końcu! W końcu przyleciał. Ptak, który nigdy się nie pojawia. Przyleciał, by mnie ostatecznie zabrać.
Te niekończące się, samotne noce.
To marne życie, to nie wszystko.
Opowiadania Lundgren czytałem mniej więcej równolegle ze Śmiercią pięknych saren Oty Pavela, o której nie piszę, bo chyba napisano o tej książce już wszystko. I w związku z tym nasuwa mi się pewna paralela: o ile w Śmierci pięknych saren zwierzęta reprezentują dobro, którego w świecie zewnętrznym nagle zaczyna brakować (bo zaczyna się holokaust), o tyle w Faunie północy symbolizują one mroczne strony duszy. Albo — jak w najlepszym w zbiorze opowiadaniu Ptak, który krzyczy nocą — nadchodzące szaleństwo. U Oty Pavela ryby i ptaki ratują przed obłędem, stanowią punkt oparcia dla niestabilnego umysłu narratora, a u Lundgren sprawiają, że świat zaczyna się sypać. Zwierzęta mocy, zwierzęta niemocy.
Warto wspomnieć o dobrej jakości tłumaczeniu, co w przypadku książek z Pauzy jest standardem. Przekład jest zbiorowy, a jego autorami są uczestnicy warsztatów prowadzonych przez Justynę Czechowską. Dobra robota. No i okładka — wyjątkowo piękna. Lubię dobry design na okładkach książek i płyt.
3,5/6
PS. Na obrazku jeszcze jedna ciekawa premiera — wydany właśnie przez Hevhetię album Szymona Klimy i Dominika Wani. Słyszałem ich na żywo na tegorocznym festiwalu Jazzbus w Koszycach i jestem pod dużym wrażeniem. Posłuchajcie koniecznie, jak już da się ją kupić w Polsce!
PPS. Dla uważnych (Hubercie, zdrówko!) — zmieniam skalę na 1–6, bo moje notki będą pojawiać się też na www.upolujebooka.pl, a tam jest sześciostopniowa. Miałem całkiem z tego zrezygnować, ale już trudno, niech będzie.