Please kill me to historia punk rocka opowiedziana przez legendy gatunku, m.in. Velvetów, Iggy’ego Popa, Patti Smith, Ramonesów. Jest bezczelna, chaotyczna, wulgarna — i dlatego czarująca, jak sam punk rock. Dobrze, że wreszcie można ją przeczytać po polsku.
Oczywiście to nie jest kompletna historia gatunku. Please kill me jest książką skomponowaną z licznych wywiadów i rozmów z muzykami, groupies, technicznymi i innymi świadkami punkowej rewolucji, bez porządkującej całość narracji (tzw. historia mówiona — oral history), ale taka formuła z definicji nie jest w stanie wyczerpać tematu. Choćby dlatego, że amerykańscy autorzy skupiają się na amerykańskich muzykach, a Brytyjczycy (m.in. Bowie, The Clash i Pistolsi) pojawiają się jakby przy okazji. O Clashach mówi się przy okazji trasy koncertowej Ramonesów, a Pistolsi to jakby naturalna kontynuacja historii New York Dolls. I nie można mieć o to do autorów pretensji, w końcu Legs McNeil sam był współtwórcą tego nurtu — jako jeden z założycieli legendarnego czasopisma “Punk”. Tego, które ukształtowało kierunek estetyczny obu odmian punk rocka — i tej amerykańskiej, i tej brytyjskiej.
No właśnie — my tutaj w Polsce przyzwyczailiśmy się raczej do tej brytyjskiej wersji historii punk rocka. A brytyjska wersja jest taka, że punk rock zaczął się od Never Mind the Bollocks, Here’s the Sex Pistols. Przed Pistolsami oczywiście było parę zjawisk zapowiadających punkową rewolucję (Iggy Pop, MC5, Lou Reed, Patti Smith, ale też nasz progowy Peter Hammill ze swoją brudną płytą Nadir’s Big Chance), ale tak naprawdę punk rock zaczął się razem z Pistolsami. McCain i McNeil piszą, że nic bardziej błędnego.
Na początku byli Velveci
Autorzy Please kill me zaczynają od Warhola i The Velvet Underground, czyli od drugiej połowy lat 60. Dla nich punkiem było wszystko, co brudne, hałaśliwe i mniej lub bardziej związane z heroinowo-autodestrukcyjną estetyką na modłę Lou Reeda oraz Iggy’ego Popa. W ten sposób historia punk rocka wciąga w swoją orbitę nawet muzyków zazwyczaj z tym gatunkiem nie kojarzonych, np. zapijaczonego Morrisona. Bo dlaczego by nie?
Z Please kill me jasno wynika, że Pistolsi byli naturalną konsekwencją fermentu kulturowego, który dokonał się w alternatywnych, często szemranych klubach, w których Iggy ciął się szkłem, Lou Reed wciągał koks, a New York Dollsi urządzali szokujące, wieloznaczne pod względem erotycznym show. Malcolm McLaren stworzył Pistolsów na wzór tego, co zobaczył w Stanach. I z sukcesem wcielił w życie to, czego nie udało mu się zrobić z New York Dollsami.
Takie spojrzenie na historię punk rocka jest na pewno ciekawsze i bardziej wyczerpujące niż brytyjskie, wywodzące wszystko od Pistolsów. No i wszyscy kochamy The Velvet Underground. Ale miało być nie tylko o muzyce, ale też o literaturze.
Jak się to czyta?
Moim zdaniem świetnie, ale moje spojrzenie jest trochę wypaczone, bo się pasjonuję muzyką. Pierwsze 100 stron połknąłem w jeden wieczór, ale czego wymagać od gościa, który The Velvet Underground & Nico, Fun House, Radio Ethiopię i parę innych klasyków amerykańskiego hałasu zakatował do cna przynajmniej z 15 lat temu.
Przypuszczam jednak, że kogoś mniej wkręconego w historię muzyki rockowej książka mogłaby nieco zmęczyć. Bo to ponad 600 stron tekstu, w którym łatwo się zgubić (kto jest kim i o czym akurat opowiada?) oraz którym łatwo się zmęczyć. Sporą część materiału wypełniają relacje dotyczące pijackich burd, narkotycznych ciągów, kryminalnych awantur i raczej mało normatywnych doświadczeń erotycznych. Czasami ich nagromadzenie bywa tak duże, że może trochę odrzucać. Nie będę ich tu przytaczał, bo wystarczająco szczegółowo zrobił to Bartek Chaciński na swoim blogu. Wierzcie mi na słowo, że bywa naprawdę ordynarnie.
Ale w końcu taka była estetyka punk rocka. Bez autentycznego brudu byłyby to tylko wesołe piosenki w rodzaju Sheena Is A Punk Rocker.
Nie mogę się tylko powstrzymać przed wklejeniem fragmentu, który rozbawił mnie do łez. To o Ramonesach: W pięciu czy sześciu numerach śpiewali, że czegoś nie chcą: I Don’t Wanna Go Down in the Basement [Nie chcę iść do piwnicy], I Don’t Wanna Walk Around with You [Nie chcę z tobą się szwendać], I Don’t Wanna Be Learned, I Don’t Wanna Be Tamed [Nie chcę być wykształcony, nie chcę być okiełznany] i jeszcze jakieś jedno I Don’t Wanna… A Dee Dee powiedział: „Nie napisaliśmy żadnej piosenki o pozytywnym przesłaniu do czasu powstania Now I Wanna Sniff Some Glue [Chcę pokirać trochę kleju]”.
I tak wreszcie polubiłem Ramonesów. Chociaż z Johnny’ego to był naprawdę kawał skurwysyna. Tak samo jak z Lou Reeda. Zresztą, sami sobie sprawdźcie.
4/5