Dla wielu czytelników to jeszcze jedna książka historyczno-eseistyczno-reporterska o Polsce B, dla mnie i pewnie jeszcze paru innych osób wychowanych na Pomorzu — ciekawy portret małej ojczyzny.
Trudno mi mówić o tej książce w sposób obiektywny, bo już zabierając się za czytanie wiedziałem, że robię to wyłącznie z przyczyn prywatnych. Podobnie jak jej autor, wychowałem się na Pomorzu Zachodnim (co prawda Kołobrzeg to nie Międzyzdroje, ale te miasta działają z grubsza tak samo, od sezonu do sezonu) i tak jak on wyemigrowałem do Poznania. Poznałem i uniesienia związane z dorastaniem w nadmorskim kurorcie (zgadzam się z Piotrem Oleksym — my tam mieliśmy dużo więcej luzu niż z reguły spięci ludzie z Wielkopolski, Małopolski i reszty interioru), i smutek miasta zamkniętego na cztery spusty w listopadzie. Gdy ktoś z Poznania pyta mnie, czy nie tęsknię za życiem w Kołobrzegu, odpowiadam zwykle, że za Doliną Muminków w listopadzie to tak średnio się wzdycha. Nuda, wieje i pada, nie ma dokąd iść. W Świnoujściu i Międzyzdrojach podobnie.
O tym wszystkim Piotr Oleksy pisze w ostatnim, najbardziej osobistym fragmencie książki. Bardzo go lubię. A co wcześniej? Trochę mydło i powidło, jak to zwykle bywa w przypadku książek posklejanych z fragmentów powstającego na przestrzeni wielu lat projektu badawczego. Są wspomnienia pionierów, opowieści o rybakach, tekst o Jerzym Porębskim (pamiętam go z festiwalu szantowego, starsi koledzy mówili, że to człowiek-legenda), sporo historii od średniowiecza po PRL.
Naturalnie, są też fragmenty o wyzwalaniu Pomorza przez Armię Czerwoną i parszywym okresie powojennym — bardzo mnie te sprawy interesowały jeszcze w Kołobrzegu. A na wyspach Wolin i Uznam było jeszcze gorzej, bo one przez pierwsze lata powojenne znajdowały się pod wyłączną jurysdykcją zwycięskiej armii. Wiadomo, co się działo. Szaber, rozgrabianie majątków przez soldatów, gwałty.
Można marudzić, że książka niespójna, jak Poniemieckie Karoliny Kuszyk. Ale też, podobnie jak w Poniemieckim, autor upomina się o prawo do osobnej, a równie ochoczo pomijanej w okresie PRL‑u i dziś, indywidualnej narracji regionu. O pięćsetletniej historii państwa Gryfitów mówi się na lekcjach historii i w debacie publicznej tyle, co nic, a o niemieckiej przeszłości Pomorza jeszcze mniej. Za PRL‑u było to elementem polityki historycznej, wraz z niemrawymi próbami uzasadnienia prapolskości piastowskiej Ziem Odzyskanych. W wolnej Polsce było więcej możliwości, ale jakoś nikomu się nie chciało sięgać do bogatej przecież i bardzo ciekawej historii prowincji, traktowanej jako wielkie letnisko, o którym się nie pamięta po powrocie z wakacji. Piotr Oleksy upomina się właśnie o złożoną tożsamość Wolinu i okolic — pomorsko-niemiecko-słowiańską, a nie taką z PRL-owskiej propagandy.
Minus za niespójność i parę przegadanych fragmentów (np. ustęp o Październiku czytałem już parę razy w podręcznikach), plus ważny głos w dyskusji o polskiej (i nie tylko polskiej) tożsamości.
4/6
PS. Na Wolin w tym roku nie jadę, więc fotka z Poznania. Ale jest tak: Piotr Oleksy jest z Międzyzdrojów, ja jestem z Kołobrzegu, a zespół Czechoslovakia jest z Gdańska, więc w jakiś pokrętny sposób jest całe polskie wybrzeże na jednym obrazku.