Debiutancka powieść Bartosza Sadulskiego nosi podtytuł Biografia romantyczna, tyle że to biografia zmyślona. Piękna mistyfikacja, wyborna zabawa kulturą i uroczy sen o alternatywnym romantyzmie polskim.
Bohaterem powieści jest Pan Podedworny — galicyjski bon vivant, trochę poeta, trochę wynalazca, a przede wszystkim człowiek na tyle przedsiębiorczy, że potrafił wygryźć Ignacego Łukasiewicza z rodzącego się właśnie na Podkarpaciu biznesu naftowego. Miał bywać wszędzie i wszystkich znać. Trzymać za rękę Wielkich Polaków na łożu śmierci, brylować na salonach. Znał się i z Mickiewiczem, i ze Słowackim, i z Chopinem. A od Towiańskiego wziął wszystko, co najpraktyczniejsze — umiejętność manipulacji, bez zachwytu sekciarską filozofią. No i w końcu miał budować polski biznes, ustawiał się nawet z Rockefellerem. Fajnie, prawda? Aż szkoda, że to nieprawda.
Przyznam szczerze, że podobałaby mi się taka wersja historii polskiej kultury. Wersja, której schyłkiem nie jest mesjanistyczny bełkot inspirowany towiańszczyzną, lecz coś na kształt protopozytywizmu. Pan Podedworny stawia na naukę, przemysł i biznes, ale bez poświęcania romantycznych ideałów — jest gotów na wariacki czyn zawsze i wszędzie. Jest Stanisławem Wokulskim, który odniósł sukces, a uczucia ulokował nie w mdłej pannie Izabeli, lecz we wpływowej (i bogatej, rzecz jasna) aktywistce sympatyzującej z rodzącym się właśnie socjalizmem. Jest Kordianem, który nie mdleje pod drzwiami, tylko strzela (tym razem nie do cara, a do kajzera).
Oczywiście, Pan Podedworny jest fantazmatem, pod którym kryje się marzenie o tym, by nasza historia była trochę fajniejsza niż ta z podręczników. Mieliśmy przecież Chopinów i Mickiewiczów, tylko finał naszego wielkiego narodowego przedstawienia był smutny. A nieznaczne tylko przesunięcie niektórych akcentów spowodowałoby, że polski romantyzm do samego końca byłby dla świata tak samo sexy, jak na początku epoki.
Rzeszot dał mi dużo przyjemności, ale muszę zaznaczyć, że to nie jest książka dla każdego. Bo jest bardzo hermetyczna, stąd kierowana jednak głównie do filologów i historyków. Polskich mitów narodowych w szerszym odbiorze nie odmieni, jest literacką zabawą, która pewnie najlepiej odbierana będzie w kręgach akademickich. Zabawą przednią — sam wielokrotnie sprawdzałem fakty żeby zorientować się, czy Sadulski właśnie mnie nabiera (zwłaszcza wtedy, gdy była mowa o nafcie — tu moje luki w wiedzy były olbrzymie). Za tę zabawę autorowi serdecznie dziękuję, ale też wiem, że nie wszyscy znajdą w niej tyle samo przyjemności. Niemniej jednak warto spróbować.
4/6
PS. Książkę kończyłem przy drugiej płycie poznańskiej grupy Bez, bo poszedłem na koncert i kupiłem sobie cedeka na merchu. Uważam, że tak należy robić. A proszę popatrzeć, jak ładnie się komponuje kolorystycznie z Rzeszotem! W ogóle koncepcja graficzna tej płytki to cacko wyjątkowej urody — również w środku. Warto mieć własny egzemplarz, a to niezal, więc pewnie nie ma tych płytek za dużo na stanie.