U mnie sezon na małe formy trwa. Po niezłej Florydzie Lauren Groff i równie dobrych Białych zwierzętach Ivany Myškovej połknąłem świeżutki (premiera 17 lipca) zbiorek Sarah Hall od Pauzy.
Tomik Madame Zero i inne opowiadania jest wart polecenia z kilku powodów. Przede wszystkim to dość bogaty wybór opowiadań brytyjskiej pisarki. Zawiera teksty, które ukazały się oryginalnie aż w dwóch książkach — Madame Zero i o kilka lat wcześniejszej Pięknej obojętności. Całość otwiera wielokrotnie nagradzane opowiadanie Pani Lis, które na pewno się w swojej lidze (krótka forma) wybija, a konkurencja przecież spora.
Ale jest jeszcze jedna sprawa — warto docenić lekkość, z jaką pisarka tworzy małe apokalipsy, w których katastrofa jest czymś tak oczywistym, że niemal niezauważalnym. A to jakiś wirus, który wymyka się spod kontroli firmie farmaceutycznej, a to jakiś rozdmuchujący całe miasta wiatr — efekt ekologicznej klęski, o której w sumie nic nie wiadomo. W najlepszych opowiadaniach ze zbiorku Madame Zero dostajemy hiperrealistyczne, do znudzenia drobiazgowe relacje z postapokaliptycznego świata, z pominięciem wszystkich reguł, według których katastrofa miała się dokonać. Na dobrą sprawę przy nieuważnej lekturze można tej katastrofy w ogóle nie dostrzec.
Najważniejsze opowiadania bazują na starym jak świat motywie metamorfozy. Takiej fizycznej przemiany, jak u Kafki. W tekście Evie nie ma żadnych robali ani innych zwierząt (bo Sarah Hall woli lisy), jest za to przemiana w mózgu bohaterki, która wywołuje wiecznie niezaspokojony apetyt na seks. No a Pani Lis to klasyczna przemiana człowieka w zwierzę. Tym razem nie jest to zwierzę ohydne (choć narrator odczuwa wstręt, gdy karmi swoją żonę-lisicę surowym mięsem), lecz piękne, majestatyczne: Na ścieżce, lekko odwrócone i patrzące na niego, stoi przepiękne stworzenie. Nie rusza się, ani drgnie, nie ucieka. Nie. Odwraca się całkowicie i niczym płonące berło niesie za sobą ogon. Szczupłe kończyny i wąskie nozdrza. Biała plama od szczęki do piersi. Łeb wyrzucony w przód, trzymany nisko, jakby przez ziemię zaglądała w przyszłość. Tym samym Pani Lis jest bliższa Przemianom Owidiusza niż Kafce. Bo ta metamorfoza oznacza zmianę na lepsze, a nie degenerację.
Są też minusy. Przede wszystkim tomik jest dość nierówny — obok tekstów bardzo dobrych, wyróżniających się także formalnie (np. Studium przypadku 2: samorozpoznanie), czytamy tu także rzeczy dość standardowe (zwłaszcza we wczesnych opowiadaniach z Pięknej obojętności). Poza tym nie jestem fanem stylu Sarah Hall. Pisarka szczególnie upodobała sobie zdania bardzo krótkie, najczęściej pojedyncze, a to nie wpływa dobrze na literackość jej prozy (Wyglądał jak jakiś demon. I może nim był, może nim się stał. Ale czuł się człowiekiem – pamiętał, że czuł się człowiekiem. Kostka bolała, to dobrze. Potrafił używać otwieracza do puszek. I lubił Boże Narodzenie. Odwrócił się od lustra i przez okno wyszedł na dwór. Śnieg przelatywał obok).
Ale to i tak jeden z ciekawszych tomików z małą prozą, jaki ostatnio czytałem. Nie ukrywam, że mam z tą formułą problem (opowiadania są z definicji ulotne, a ja kompletnie nie umiem ich zapamiętać i czuję się z tym źle), jednak tym razem coś we mnie zostanie. Przynajmniej ta metamorfoza kobiety w lisicę. I facet szukający Szekspira w opuszczonych domach zrujnowanych przez apokaliptyczny wiatr.
3,5/5
PS. Dzisiaj bez plejlisty, bo czytałem na łonie natury. Na obrazku Kaszuby i rzeka Wda, jest południe, komary dopiero wylezą, lisy przemykały w poprzek jezdni, ale żadnej Pani Lis nie widziałem.