Po Ukrainie przyszedł czas na Węgry. Podróże Szczerka po Europie Środkowo-Wschodniej są jak zwierciadło przechadzające się po gościńcu. Albo raczej jak połamane lusterko samochodowe na dziurawej szosie.
Żeby było jasne — lubię Szczerka. Cieszę się, że jest taki publicysta, który uparcie jeździ na tę Ukrainę i na te Węgry, żeby tam spotykać się z różnymi fanatykami, wysłuchiwać ich fantazji społeczno-politycznych, a potem kleić z tego reportaże gonzo. Cieszę się, że mu się chce. Ja na Węgrzech pewnie piłbym piwo Dreher i szukał śladów którejś z XIX-wiecznych powieści, bo w tych powieściach mi dobrze, a we współczesnej Europie Środkowo-Wschodniej jest mi tak sobie.
Szczerek podczas swoich wyjazdów na wakacje z Orbánem szuka czegoś zgoła odmiennego. Próbuje zrozumieć współczesną rzeczywistość — i tę węgierską, i tę polską. A właściwie środkowoeuropejską (czy też wschodnioeuropejską, zależy jak spojrzeć) w ogóle, jak całkiem niedawno w Międzymorzu.
Niby to takie oczywiste, że orbánowskie Węgry antycypują zjawiska polityczne zachodzące w Polsce, tyle że w makroskali, z większym przytupem. Bo Orbán bardziej cyniczny i bezwzględny od naszych. Bo u nich Jobbik to duża siła polityczna, a u nas skrajna prawica nadal jest raczej marginalna, a widać ją głównie na Marszu Niepodległości, niesprawiedliwie przez nią zawłaszczonym. Niby oczywiste, ale jak Szczerek przygląda się temu wszystkiemu od środka, to nie można się oderwać.
Od niektórych fragmentów Vii Carpatii włos się jeży. Na przykład od tekstu o pogromach urządzanych przez jobbikowców w romskich osiedlach, przy których palenie Harry’ego Pottera i parasolki z Hello Kitty przez polskiego księdza to tylko ponury wygłup. Zresztą, Fidesz chętnie wykorzystywał nazioli jako negatywny punkt odniesienia przy własnych kampaniach. Orbán sygnalizował wprost — myślicie, że my jesteśmy antyeuropejscy i niedemokratyczni? Ale nic bardziej błędnego! To Jobbik chce Was wyprowadzić z Unii i pomalować na brunatno, my Was przed Jobbikiem obronimy. Przez jakiś czas to działało. I to bardzo skutecznie.
Inne fragmenty bardziej przypominają ustępy ze Stasiuka jeżdżącego gratem po wschodzie Europy. Taka miła lektura do popołudniowej drzemki po dużym talerzu klusek z gulaszem. Ja to lubię, ale o sile książki decyduje jednak warstwa gonzo, bez gulaszu. Nie wszystkim to odpowiada. Na szczęście Szczerek już nie kopiuje własnych pomysłów sprzed paru lat — tym razem nie ma Mordoru ani innych światów z powieści fantasy. Dlatego ta warstwa gonzo też jest już bliższa Stasiukowi. Co się Szczerkowi chwali, bo ile można czytać o orkach i Sauronie.
I jeszcze uwaga na marginesie — spore fragmenty ukazały się wcześniej w postaci artykułów do “Polityki”, zatem jak ktoś czyta prasę regularnie, prawdopodobnie esencję książki Via Carpatia już zna. Ja czytam nieregularnie, więc mi to nie przeszkadzało.
3,5/5
PS. Choćbym się uparł, nie znajdę na półce żadnej płyty z Węgier. No to na złość Węgrom wrzucam jedną płytę ze Słowacji, a drugą z Polski. Żeby wszystko było bardziej skomplikowane, Czechosłowak Chamber Duo to nie wyraz tęsknoty za Czechosłowacją, tylko wynik współpracy czeskiego skrzypka i słowackiej pianistki. Grają utwory czeskich i słowackich kompozytorów — pół płyty to Dvořák, a pół Suchoň. Płytę wydała Hevhetia, czyli label z Koszyc, dawniej węgierskiej Kassy. A druga płyta to mocny jazzowy strzał z Audio Cave — kolaboracja Gawędy z Więckiem, czyli młoda, polska ekstraklasa.