Największą zaletą książek Jerzego Pilcha jest to, że ich autor naprawdę potrafi pisać. Największą wadą książek Jerzego Pilcha również jest to, że ich autor naprawdę potrafi pisać – nawet, gdy nie ma o czym. Niestety, z Pilchem jest jak z Llosą: pisze na przemian książki ważne i kompletnie nieistotne (w tej drugiej kategorii znajdą się wszystkie książki erotyczne popełnione przez obu autorów). Zuza albo czas oddalenia to jedna z najsłabszych niepotrzebnych książek Pilcha. Prawie 130 stron tekstu o miłości do prostytutki to książka, bez której świat jakoś by sobie poradził.
Pilch pisze o kobietach mniej więcej tak samo, jak opowiada o nich w filmie Wtorek Witolda Adamka – mówi, co mu ślina na język przyniesie. Mówi, bo umie. Czasami ładnie, czasami wulgarnie, czasami dowcipnie (np. Można zakochać się w kobiecie, która nie lubi książek? Można, ale po co?). Świetnie mu to wychodziło w Spisie cudzołożnic oraz Innych rozkoszach, ale w Zuzie dobre są tylko momenty. Zazwyczaj autor po prostu ględzi.
Mikropowieść Zuza albo czas oddalenia Jerzego Pilcha to monolog sześćdziesięciolatka, który zakochał się w prostytutce. Mało tego, bohater książki (i jak to u Pilcha, trochę to Pilch, trochę nie-Pilch) popełnia jeszcze większą głupotę – żeni się z nią. Co prawda jest już po dwóch rozwodach, ale co mu tam – ma początki Parkinsona i jest mu wszystko jedno. Mógłby być to akt męstwa, odwagi albo ekstatycznej walki o życie, ale nie jest – Pilch pisze o tym w taki sposób, że wszelka symbolika rozmywa się w bełkotliwych wywodach o sprawach damsko-męskich, wcale nie tak dalekich od słynnych monologów Pilcha z Wtorku.
Mam wrażenie, że Pilch, który rozpoczynał karierę jako pokątny twórca literatury erotycznej, na starość stał się pisarzem całkiem serio traktującym swoje rzemiosło w dziedzinie literackiej erotyki. I mocno na tym traci. Kiedyś podczas gawęd o seksie zdarzało mu się – niejako przy okazji – powiedzieć coś ważnego o sobie, Polsce, Bogu lub kulturze (i co tam jeszcze znajdziecie). Natomiast w ostatniej powieści cała gra z kulturą ogranicza się w zasadzie do polemiki z najsłabszym Llosą. Nawet tematu literatury jest tu jak na lekarstwo – Pilch potrafi więcej o niej napisać w felietonie o piłce nożnej.
Zuzę przeczytałem z przyzwyczajenia – jak dotąd udało mi się poradzić sobie z całym Pilchem, więc i teraz zagryzłem zęby. Opowiadanie kobietom w kółko tych samych głodnych kawałków jest we Wtorku urocze, a w Zuzie przygnębiające. Chyba minęły dla Pilcha czasy, w których wystarczy napisać cokolwiek, by już być w czołówce.
2/5
www.facebook.com/literaturasaute