Vladimir, Bondy i ja tak bardzo lubiliśmy piwo, że gdy przynoszono nam do stołu po pierwszym kuflu, wprawialiśmy w popłoch całą gospodę, nabieraliśmy piany w dłonie i nacieraliśmy nią sobie twarze, wcieraliśmy pianę we włosy jak Żydzi, którzy smarują pejsy wodą z cukrem, a że przy drugim piwie powtarzaliśmy ten zabieg z pianą, świeciliśmy się i pachnieliśmy piwem na kilometr. Przede wszystkim jednak – to były wygłupy – był to wyraz naszego zachwytu piwem, nieokiełznanego zachwytu tym, że jesteśmy młodzi: taką pochwałę piwa wygłasza Bohumil Hrabal w znakomitym Czułym barbarzyńcy. O wcieraniu piany we włosy i brody po raz pierwszy usłyszałem od przyjaciela, wielkiego entuzjasty piwa, po przejściu przez góry na słowacką stronę – w jakiejś podłej knajpie pośrodku niczego, serwującej jednak zdumiewająco doskonałe piwo. Naprawdę mieliśmy ochotę tak zrobić, powstrzymało nas jakieś głęboko zagnieżdżone uprzedzenie – ale jak to? Piwo w brodę? Kto to widział? I właśnie o tym chciałbym Wam dzisiaj opowiedzieć – jak to jest, że Polacy i Czesi tak różnią się w wyrażaniu radości związanej z piciem doskonałego piwa? I co o piciu piwa (oraz wszystkim, co się z tym piciem piwa wiąże) mówią polscy i czescy pisarze? Pomoże nam w tym kilka niezłych, a w znacznej większości doskonałych książek – wybór jest mocno subiektywny i z pewnością niekompletny, dlatego proponuję potraktować go jako zaproszenie do dalszej przygody. Bo piwo w literaturze to temat równie ciekawy, co szeroki.
Na początku było piwo
Wystarczy pobieżny choćby rzut okiem na literaturę polską by zauważyć, że przeciętny Polak nie potrafi cieszyć się piwem tak jak jego południowy sąsiad. Czesi piją piwo radośnie, ekstatycznie, w dużych ilościach i ze smakiem. Polak też pije dużo, ale raczej na smutno, z poczuciem winy, zazdroszcząc bogatszym od siebie kolegom tego, że stać ich na dobre wino. Taki właśnie stereotyp wywodzi się bezpośrednio z kultury szlacheckiej, która stała winem (przede wszystkim węgrzynem) i wódką. Szlachcicowi raczej nie przystoi pić piwa – napoju chłopów pracujących w polu i rzemieślników – chyba że dla kurażu po długiej uczcie. Natomiast piwo, którego nazwa w prasłowiańszczyźnie oznaczała dosłownie „to, co się pije, napitek, napój”, traktowane było jako napój gorszy, pośledni. Pracujący w polu chłopi chłodzili się piwem już od głębokiego średniowiecza, a napój ten był słaby (ok. 2% alkoholu) i mało wykwintny. Za to pożywny i bezpieczny dla organizmu, czego nie można było powiedzieć o wodzie, pełnej drobnoustrojów wywołujących groźne choroby.
Charakterystyczną dla polskiej kultury dworskiej, a później szlacheckiej niechęć do piwa można dostrzec już w Kronice polskiej Galla Anonima. Otóż Piast częstuje piwem gości uczestniczących w postrzyżynach swojego jedynego syna, Siemowita. I jest mocno zakłopotany, bo nie ma nic innego. Jest bardzo ubogi – ma tylko beczułkę piwa i jednego prosiaka:
a przybysze zapytali, czy mają co do picia, gościnny oracz odpowiedział: “Mam ci ja beczułkę [dobrze] sfermentowanego piwa, które przygotowałem na postrzyżyny jedynego syna, jakiego mam, lecz cóż znaczy taka odrobina? Wypijcie je, jeśli wola!” (…) Goście tedy każą spokojnie Piastowi nalewać piwo, bo dobrze wiedzieli, że przez picie nie ubędzie go, lecz przybędzie. I tak ciągle miało przybywać piwa, aż napełniono nim wszystkie wypożyczone naczynia, a natomiast ci, co ucztowali u księcia, znaleźli [swoje naczynia] puste.
Piwa przybywało dzięki woli tajemniczych gości, którzy okazali się aniołami, a ród Piasta miał sprawować władzę nad ziemiami polskimi. Scena postrzyżyn jest – mimo mocno sygnalizowanego ubóstwa Piasta – niezwykle radosna, to jeden z najbardziej pozytywnych fragmentów w polskiej literaturze chwalących picie piwa. Ale mamy wrażenie, że kolejni bohaterowie Galla – trzej Bolesławowie – będą nad piwo przedkładali wino, wódkę i miód.
I słusznie, bo już w XVIII-wiecznym Opisie obyczajów i zwyczajów polskich za panowania Augusta III najsłynniejsi pijacy Rzeczypospolitej będą podejmowali swoich gości mocniejszym alkoholem. Jak słynny magnat Adam Małachowski, który każdego gościa witał półtoralitrowym kielichem wina. Dowcip polegał na tym, że nieszczęśnik musiał wypić cały kielich duszkiem, w innym przypadku dolewano mu ponownie do pełna. Niejeden wizytator padał jeszcze w progu. Czy taka rozpusta byłaby możliwa z poczciwym piwem ciężko pracującego, dobrego gospodarza Piasta? Może porzucenie prostego napitku, którym Piast uraczył gości, na rzecz drogich węgrzynów i mocnej wódki było jednym z symptomów upadku Rzeczypospolitej?
Nie docenił też piwa Adam Mickiewicz w epopei narodowej. O winie, miodach i wódkach przeczytamy w niej sporo (np. o wódce gdańskiej z płatkami złota – skądinąd produkowanej przez Niemców), ale piwo pojawia się sporadycznie, jako składnik zupy lub napój pity przez kobiety na śniadanie. W dodatku jest to piwo wyjątkowo mało apetyczne, podawane na gorąco, zabielane śmietaną:
Panie starsze już wcześniej wstawszy piły kawę,
Teraz drugą dla siebie zrobiły potrawę:
Z gorącego, śmietaną bielonego piwa,
W którym twaróg gruzłami posiekany pływa.
Chociaż jest w Panu Tadeuszu scena bardziej egalitarna, w której Gerwazy zrównuje piwo z miodem i wódką:
Idą w karczmę, Gerwazy wspomniał dawne czasy,
Kazał sobie trzy podać od kontuszów pasy,
Na nich ze sklepu karczmy beczki wydobywa
Trzy: jedną miodu, drugą wódki, trzecią piwa.
Wyjął gwoździe, wnet z szumem trysnęły trzy strugi:
Jeden biały jak srebro, krwawnikowy drugi,
Trzeci żółty; troistą grają w górze tęczą,
A spadając w sto kubków, we sto szklanek brzęczą.
Szkoda tylko, że jest to scena, po której nastąpi zajazd na Soplicowo – symbol upadku i degrengolady Rzeczypospolitej szlacheckiej. W księdze ostatniej, Kochajmy się, ukazującej powrót do porządku, sąsiedzkiej zgody i jedności narodowej, pije się różne gatunki win, a cała epopeja kończy się słowami: I ja tam z gośćmi byłem, miód i wino piłem, / A com widział i słyszał, w księgi umieściłem. O piwie znowu ani słowa.
Niedokończona rehabilitacja piwa w literaturze
Arystokracja nie umiała docenić piwa, i to nie tylko w Polsce. Za to rehabilitację złotego trunku przynosi kultura mieszczańska, której najważniejszym dziełem była wielka powieść realistyczna. Piwo triumfalnie wraca na karty literatury różnych narodów – np. w Anglii pisze o nim Dickens (hektolitry ale’a leją się w Klubie Pickwicka, zwłaszcza wśród bohaterów drugoplanowych, bo zarozumiały Pickwick woli grog), a w Polsce Bolesław Prus. Tak jest, piwo gości na kartach Lalki już od pierwszych stron – plotkom o karierze Wokulskiego przysłuchujemy się zwykle wraz z Rzeckim przy piwku w knajpie (zresztą pierwszy rozdział powieści brzmi Jak wygląda firma J. Mincel i S. Wokulski przez szkło butelek?). Niestety, niewiele dowiadujemy się od Prusa o smaku i gatunku piwa (a szkoda!), w dodatku Rzecki chodzi do piwiarni z wyraźnym poczuciem winy – w końcu to romantyk wychowany na szlacheckich mrzonkach, wolałby pić wódkę na weselu Tadeusza i Zosi niż piwo w piwnicy Hopfera w Warszawie, podczas gdy Stach Wokulski sprzedaje sklep. Trzeba jednak Prusowi przyznać, że przynajmniej częściowo udało mu się zrehabilitować piwo. Jak pokaże doświadczenie kolejnych pokoleń, nie było to wcale proste.
Powieść modernistyczna głosi radosną pochwałę piwa. A przynajmniej kilka z jej najważniejszych inkarnacji. W Ulissesie Joyce’a Guiness nazwany jest piwem pienistym, ciemnym jak heban, które szlachetni bracia bliźni Bungiveagh i Bungardilaun warzą wiekuiście w swych boskich kadziach, przemyślni jako synowie nieśmiertelnej Ledy. Natomiast w Czarodziejskiej górze Manna Hans Castorp pija do śniadanie koźlaka (chociaż z początku marudzi, że nie ma jego ulubionego porteru): piwo kulmbacheńskie (…) było gęste, czarne, z brązową pianą i doskonale zastępowało porter. Bohater Manna lubi celebrować swoje posiłki, dlatego wybór odpowiedniego piwa jest dla niego taki ważny, w końcu miłośnik dobrych cygar nie będzie pił byle czego. Kulmbacher bock na szczęście jest dla niego wystarczająco dobry.
Niestety, polskie piwo jest wyraźnie gorsze od niemieckiego koźlaka i dublińskiego stouta. W Syzyfowych pracach Żeromskiego pite jest piwo drozdowskie (browar położony niedaleko Łomży, którego tradycje kontynuuje właśnie browar Łomża – powołuję się na Literacki almanach alkoholowy Aleksandra Przybylskiego). Od II połowy XIX wieku warzono tam piwo marcowe i lagera. Chyba jednak Żeromskiemu nie smakowało, bo w swojej powieści pisał, że piwo miało smak kwaśnego soporu z ogórków, a temperaturę z gościńca w dzień upalny. Czyżby przeciętna polska karczma na przełomie XIX i XX wieku oferowała zwykle ciepłe, skwaśniałe piwo?
Polska – Czechy 1:4
I w tym momencie dochodzimy do największego kulturowego fenomenu związanego z piwem i literaturą polską – jak to jest możliwe, że cierpimy na piwne kompleksy (przynajmniej w polskiej literaturze, w której pije się z reguły piwo niedobre, w ogromnym poczuciu winy), podczas gdy nasi najbliżsi sąsiedzi mają do tego zgoła odmienny stosunek? Załóżmy, że kulturę picia piwa po polsku i po niemiecku więcej dzieli niż łączy – to potrafimy sobie jakoś historycznie i kulturowo wytłumaczyć. Ale co z Czechami? Czy nie powinniśmy od czasu do czasu wyrwać się z sąsiadem-krewniakiem na piwo?
Od razu wyjaśnijmy to sobie – nawet w literaturze czeskiej zdarza się czasami złe piwo. Jaroslav Hašek w Szwejku pisze na przykład, że jeden browar na Malej Stranie produkował piwo tak niedobre, że przypominało wodę z Wełtawy. Ale w tym samym Szwejku znajdujemy niezliczone opisy ekstatycznych wyżerek i popijaw, wśród których wspaniałe piwo pojawia się wielokrotnie – zwłaszcza wielkopopowickie, którego tradycję kontynuuje dziś Kozel. Mała próbka stylu: Baloun właśnie opowiadał, jak to u nich we młynie każdy trzymał butelkę we studni. Piwo było tak zimne, że zęby cierpły. W innych młynach takim piwem zapijano wieczorem twaróg ze szczypiorkiem.
Ale to jeszcze nic w porównaniu z prozą Hrabala. Niezliczone peany na cześć piwa można znaleźć i we wczesnych opowiadaniach, i w Czułym barbarzyńcy, i w cyklu nymburskim (od Postrzyżyn po Skarby świata całego). Właściwie trudno znaleźć tekst Hrabala, w którym nie byłoby pochwały picia piwa. Co prawda trudno dowiedzieć się od pisarza, co takiego piją jego bohaterowie – w Postrzyżynach Pan Bernadek porównuje złote włosy głównej bohaterki do piwa pilzneńskiego, zazwyczaj jednak mowa jest o bliżej nieokreślonych dziesiątkach, jedenastkach i dwunastkach, nalewanych przez barmanów do kufli i szklanek, ale też do baniek na mleko, wiader i konewek. A pije się to piwo ze szczególnym namaszczeniem, nawet jeżeli dzieje się to codziennie i w zbyt dużych ilościach. Wystarczy wspomnieć, jak pije Egon Bondy w Czułym barbarzyńcy: tak, by piwo ciekło mu po brodzie, i zanim natoczyli mu następny kufel, wysysał z brody resztki piwa. Bohaterka Postrzyżyn podczas pracy przy świniobiciu na przemian pije piwo, je kotlety, śpi i znów pije piwo, wujaszek Pepin szufluje słód w browarze, a czytelnik dosłownie czuje zapach i smak świeżego, pachnącego chmielem i zbożem piwa z browaru Francina. Nie, nie było w literaturze polskiej tak pełnej i sugestywnej pochwały piwa jak u Hrabala.
Chociaż jest Wojaczek ze swoim żywcem. W kontrowersyjnym wierszu Ojczyzna poeta pisze: Matka dobra jak piwo żywieckie/Piersi matki dwie pobożne setki/I troskliwa jakby bufetowa/Matka boska jak królowa Polski/Matka cudza jak królowa Polski. Prowokacja? No pewnie. Ale też wierzymy Wojaczkowi na słowo, że zarówno dwie setki, jak i piwo żywieckie były dobre. Jednak jest to w polskiej literaturze powojennej wyjątek, poza tym Wojaczek potrafił wypić wszystko, z denaturatem w wigilię i spirytusem prosto z podłogi włącznie.
Mimo wszystko jest spora szansa na to, że poeta pił wtedy piwo lepszej jakości niż Stasiuk i Podsiadło na przełomie lat 80. i 90.
Co dalej? Literatura najnowsza nieśmiało wraca do tematu
Literatura po 1989 roku paradoksalnie nieczęsto skupia się na smaku i jakości piwa. Co innego wódka – Świetlicki i Pilch zrobili w tym temacie naprawdę dużo. Ale piwo? Zazwyczaj jest to jakiś przemysłowy zwyklak pity z braku lepszego wyboru. Pilch popija piwem klina, u Świetlickiego pije się dużo, często i bez specjalnego wybrzydzania, natomiast bohaterowie Stasiuka piją zwykle popularne piwa z klasy tzw. ekonomicznej, najlepiej od razu pod sklepem. Czy jest się czym chwalić?
Jednak coś się powoli zmienia. We wczesnych tekstach Krzysztofa Vargi, np. w mikropowieści Chłopaki nie płaczą, pije się produkowane masowo sikacze ze spożywczego. W ostatniej powieści Vargi Masakra z 2015 r. pojawiają się modne piwa kraftowe. Z lekkim przymrużeniem oka, jak wszystko u Vargi, ale jednak są: kolejne wytwory chmielowych, pszenicznych, żytnich, orkiszowych, owsianych fermentacji, dymione koźlaki, piwa ciemne, a czasem wręcz czarne, nawet ryżowe i jęczmienne, upichcone przez współczesnych alchemików. Varga trochę złośliwie drwi sobie z wyższości kaca spowodowanego wypiciem nadmiernej ilości kraftu od kaca spowodowanego wypiciem nadmiernej ilości piw przemysłowych, dyskretnie chichocze przy opisach modnych trunków warzonych na nowozelandzkich chmielach, ale koniec końców – trochę kibicuje poprawie piwnej kultury w narodzie. W Masakrze mało jest pozytywnych tonów, ale akurat smaki potraw i alkoholi niosą trochę radości. Tak piwo nieśmiało wraca do łask, choć to dopiero początek drogi.
Bo trwający przynajmniej kilka wieków kompleks polskiej kultury stawiającej szlachecką anarchię (wódka) i arystokratyczny snobizm (drogie wina) ponad porządne piwo oraz wyraźne niedowartościowanie kultury mieszczańskiej traktowanej jako gorsze, młodsze rodzeństwo polskiego romantyzmu mają decydujący wpływ na odbiór zwykłego, egalitarnego, a dzięki temu jednoczącego naród piwa. Pewnie dlatego nie doczekaliśmy się swojego Joyce’a ani Hrabala. Choć genialnych pisarzy u nas nie brakowało nigdy.
Zamiast puenty
W jednym z opowiadań Hrabala z tomu Pieśni dziadowskie i legendy znajdujemy takie post scriptum:
A cóż to za cudo, panie starszy, przyniósł mi pan w kuflu!? To piwo z okazałą pianą! To nie piana, to bita śmietana, to nie śmietana, to chłodzący puding, to nie puding, to wspaniały strzał wprost w okienko! Panie starszy, ten pański zajazd to nie knajpa, ta pańska gospoda to Kaplica Betlejemska (…). Najświętsza Panienko, cóż to za cudo, panie starszy, przyniósł pan w kuflu!
Na zdrowie!
Tekst został wygłoszony w mocno improwizowanej formie podczas Poznańskich Targów Piwnych 6 listopada 2016. A wyglądało to tak:
Szwejk nie pił koźlaka, tylko pilsy i lagery. Piwo popowickie to dzisiaj oczywiście Kozel. Poprzekręcałem ze zdenerwowania.
Tu o brodach i wąsach
I Varga na koniec imprezy. Na zdrowie!