Oszałamiająca radość życia, czyli „Czuły barbarzyńca” Bohumila Hrabala

czuły barbarzyńca recenzja

Biblio­tecz­ka bez Hra­ba­la to jak piwo bez pia­ny. Możesz sta­wiać głów­nie na kla­sy­kę, możesz z nie­cier­pli­wo­ścią wycze­ki­wać na nowo­ści wydaw­ni­cze, a i tak prę­dzej czy póź­niej wra­casz do Hra­ba­la. A wszyst­ko dzię­ki temu, że cała pro­za auto­ra Postrzy­żyn jest wiel­ką pie­śnią na cześć rado­ści życia. Na prze­kór wszyst­kie­mu – bie­dzie, sła­bo­ściom, nie­miec­kiej oku­pa­cji, komu­nie, sza­ro­ści, nie­do­sko­na­ło­ści cze­skiej myśli moto­ry­za­cyj­nej. Trud­no nie dać się uwieść. Nie ina­czej jest w przy­pad­ku słyn­ne­go Czu­łe­go bar­ba­rzyń­cy – apo­te­ozie życia, przy­jaź­ni i sztu­ki. A przy oka­zji dio­ni­zyj­skiej pochwa­ły piwa.

Piana w brodzie

Vla­di­mir, Bon­dy i ja tak bar­dzo lubi­li­śmy piwo, że gdy przy­no­szo­no nam do sto­łu po pierw­szym kuflu, wpra­wia­li­śmy w popłoch całą gospo­dę, nabie­ra­li­śmy pia­ny w dło­nie i nacie­ra­li­śmy nią sobie twa­rze, wcie­ra­li­śmy pia­nę we wło­sy jak Żydzi, któ­rzy sma­ru­ją pej­sy wodą z cukrem, a że przy dru­gim piwie powta­rza­li­śmy ten zabieg z pia­ną, świe­ci­li­śmy się i pach­nie­li­śmy piwem na kilo­metr. Przede wszyst­kim jed­nak – to były wygłu­py – był to wyraz nasze­go zachwy­tu piwem, nie­okieł­zna­ne­go zachwy­tu tym, że jeste­śmy mło­dzi. (s. 22)

W Czu­łym bar­ba­rzyń­cy eks­ta­tycz­na afir­ma­cja życia wyra­ża się we wszyst­kim – piciu piwa, pra­cy nad obra­zem, opo­wia­da­niu zasły­sza­nych histo­rii, a nawet pod­czas sta­wia­nia w poko­ju ścian­ki dzia­ło­wej. Vla­di­mír Boud­ník, głów­ny boha­ter mikro­po­wie­ści (któ­ra mia­ła być tro­chę jego bio­gra­fią, ale jak zwy­kle u Hra­ba­la dygre­sje są waż­niej­sze od pod­sta­wo­we­go wąt­ku), szu­ka esen­cji życia w ota­cza­ją­cych go przed­mio­tach. Stąd w jego obra­zach pia­sek i opił­ki żela­za, two­rzą­ce struk­tu­rę i for­mę dzie­ła sztu­ki. Dosko­na­le rozu­mie to poeta Egon Bon­dy, dla­te­go jego ata­ki furii – wyni­ka­ją­ce tro­chę z głę­bo­kie­go zro­zu­mie­nia sztu­ki Boud­níka, a tro­chę z zazdro­ści – są takie gwał­tow­ne (z obo­wiąz­ko­wym słyn­nym wul­ga­ry­zmem Kur­wa fiks!). Rów­nie dobrze rozu­mie to Hra­bal i dla­te­go całą histo­rię swo­jej przy­jaź­ni z Boud­níkiem i Bon­dym prze­ku­wa w nie­sa­mo­wi­tą pro­zę, peł­ną zachwy­tu nad esen­cją życia. 

Naga sztuka

Histo­ria życia i twór­czo­ści Boud­níka opo­wie­dzia­na przez Hra­ba­la jest moc­no opar­ta na kon­kre­cie, fizycz­no­ści, a nawet zmy­sło­wo­ści (jest jej cał­kiem spo­ro jak na książ­kę cał­ko­wi­cie pozba­wio­ną jakie­go­kol­wiek wąt­ku ero­tycz­ne­go). Hra­bal pisze w taki spo­sób, by czy­tel­nik czuł zapach świe­że­go piwa lane­go w knaj­pie do wia­der, baniek na mle­ko i kone­wek (czy innych dużych naczyń przy­no­szo­nych przez entu­zja­stów trun­ku z pian­ką), cie­pło roz­cho­dzą­ce się po kar­ku po wma­so­wa­niu kil­ku kro­pel żyt­niów­ki, dotyk pia­sku mie­sza­ne­go przez arty­stę z far­bą przed poło­że­niem jej na płót­no. Podob­nie pod­cho­dził do sztu­ki Boud­ník: Kie­dy Vla­di­mír two­rzył, pra­co­wał zwy­kle roze­bra­ny do naga. Czę­ścio­wo dla­te­go, że kochał nagość, ale przede wszyst­kim przy­stę­po­wał do pra­sy lub do mie­dzia­nej pły­ty jak do aktu miłosnego.

W wień­czą­cym dzie­ło Liście do uczest­ni­ków wer­ni­sa­żu Bohu­mil Hra­bal pisze: Wy, któ­rzy patrzy­cie na gra­fi­ki Vla­di­míra, wiedz­cie, że Vla­di­mír był wykwa­li­fi­ko­wa­nym toka­rzem, że darzył miło­ścią wszyst­kie środ­ki wyra­zu tego fachu. I wła­śnie o tym jest ta książ­ka. O miło­ści do sztu­ki i jego two­rzy­wa. Dla Boud­níka two­rzy­wem mogło być wszyst­ko – kawa­łek muru, rury hydrau­licz­ne, wrzesz­czą­ce dziec­ko, absur­dal­na roz­mo­wa o piwie. Dla poety Ego­na Bon­dy­’e­go i pro­za­ika Bohu­mi­la Hra­ba­la jest nim dokład­nie to samo, zmie­nia się tyl­ko mate­ria (sło­wo zastę­pu­je obraz). Wszy­scy sądzą, że życie war­te jest jesz­cze tego, aby je prze­żyć w pełni. 

Trud­no o lep­szą odę do rado­ści, dla­te­go war­to wybrać się z Hra­ba­lem, Bon­dym i Boud­níkiem w podróż po pra­skich piwiar­niach. Nawet, jeże­li nie przy­wy­kli­śmy do picia piwa z konew­ki. Albo w sty­lu Ego­na Bon­dy­’e­go, któ­ry pił tak, by piwo cie­kło mu po bro­dzie, i zanim nato­czy­li mu następ­ny kufel, wysy­sał z bro­dy reszt­ki piwa.

5/5

Osza­ła­mia­ją­ca radość życia, czy­li „Czu­ły bar­ba­rzyń­ca” Bohu­mi­la Hrabala
Facebooktwitterlinkedintumblrmail