O bohaterstwie i gulaszu z knedlikami, czyli „Losy dobrego żołnierza Szwejka” J. Haška

Losy dobrego żołnierza Szwejka podczas wojny światowej

Ich mel­de gehor­sam, Herr Obe­rst, ich bin besof­fen – mel­du­nek pija­ne­go w sztok kape­la­na polo­we­go to jed­na z nie­zli­czo­nych scen, któ­re w powie­ści Jaro­sla­va Haška uka­zu­ją absurd I woj­ny świa­to­wej. Schla­ni księ­ża beł­ko­czą­cy na mszach polo­wych o odpusz­cze­niu grze­chów, ska­co­wa­ni dowód­cy wyda­ją­cy absur­dal­ne roz­ka­zy, nie­kom­pe­tent­ni urzęd­ni­cy gubią­cy doku­men­ty i żan­dar­mi karzą­cy żoł­nie­rzy wię­zie­niem o chle­bie i wodzie (nie­rzad­ko w kom­ple­cie ze zwią­za­niem i pobi­ciem) za naj­drob­niej­sze prze­wi­nie­nie – to codzien­ność w c.k. armii austriac­kiej. Mogło­by się wyda­wać, że Hašek cie­szy się z klę­ski Austrii. Ale to było­by chy­ba zbyt­nie uprosz­cze­nie. Losy dobre­go żoł­nie­rza Szwej­ka pod­czas woj­ny świa­to­wej to saty­ra na każ­dą armię bio­rą­cą udział w każ­dej woj­nie, bez wzglę­du na cza­sy i okoliczności.

Kim jest dobry żołnierz Szwejk?

W Pol­sce przy­zwy­cza­ili­śmy się do ste­reo­ty­po­we­go obra­zu Szwej­ka jako safan­du­ło­wa­te­go tchó­rza, opor­tu­ni­sty szu­ka­ją­ce­go byle pre­tek­stu, by unik­nąć śmier­ci na fron­cie. Ale to nie do koń­ca praw­da. Szwejk nie jest tchó­rzem, lecz drob­nym cwa­niacz­kiem z nizin spo­łecz­nych – przed woj­ną han­dlu­je kra­dzio­ny­mi psa­mi (wątek auto­bio­gra­ficz­ny, jeden z wie­lu w powie­ści). Boha­ter Haška posłu­gu­je się spry­tem i odwa­gą w gra­ni­cach, jakie wyzna­cza jego życio­we doświad­cze­nie. Z pew­no­ścią nie jest ani zdraj­cą, ani dezer­te­rem – w koń­cu boha­ter obu­rza się na każ­dą insy­nu­ację, że mógł­by zdra­dzić c.k. armię lub cesa­rza. Szwejk napraw­dę jest dobrym żoł­nie­rzem, ale pech chciał, że został wcie­lo­ny do armii zde­ge­ne­ro­wa­ne­go, upa­da­ją­ce­go impe­rium. I wła­śnie kolej­ne sta­dia roz­kła­du są uka­za­ne przez Haška w kolej­nych roz­dzia­łach powie­ści. Pisarz wie­dział, co mówi, w koń­cu widział to wszyst­ko na wła­sne oczy jako jed­no­rocz­ny ochot­nik wysła­ny na front wschod­ni do Galicji.

Dla­cze­go Szwejk woli kne­dli­ki od bitew­ne­go zgieł­ku? Ależ boha­ter Haška niczym nie róż­ni się pod tym wzglę­dem od swo­ich dowód­ców! Zde­cy­do­wa­na więk­szość trosk boha­te­rów Losów dobre­go żoł­nie­rza Szwej­ka doty­czy zdo­by­wa­nia jedze­nia i alko­ho­lu. Ile w tej książ­ce opi­sów świ­nio­bi­cia, przy­rzą­dza­nia kiszek i kasza­nek, roz­dzie­la­nia komi­śnia­ka (chle­ba żoł­nier­skie­go) i kne­dli­ków, goto­wa­nia gula­szu i wycie­ra­nia chle­bem garów! A ile scen picia piwa, wina, konia­ku, jarzę­bia­ku, śli­wo­wi­cy i bim­bru, a potem wody ze stud­ni! Dla przy­kła­du: Balo­un wła­śnie opo­wia­dał, jak to u nich we mły­nie każ­dy trzy­mał butel­kę we stud­ni. Piwo było tak zim­ne, że zęby cier­pły. W innych mły­nach takim piwem zapi­ja­no wie­czo­rem twa­róg ze szczy­pior­kiem, ale on w swo­im łakom­stwie, i za to go teraz Pan Bóg karze, po twa­ro­gu zja­dał jesz­cze spo­ry kawał mię­sa. Dzi­siaj wyro­ki boskie ska­za­ły go na cie­płą śmier­dzą­cą wodę ze stud­ni w Turowej-Wolskiej. (s.640)

Sko­ro woj­na jest dla wszyst­kich ofi­ce­rów i urzęd­ni­ków oka­zją do nie­ustan­nych kra­dzie­ży i spe­ku­la­cji, jedy­ne co pozo­sta­je zwy­kłe­mu żoł­nie­rzo­wi to napeł­nić brzuch. A piją bez umia­ru wszy­scy – od ordy­nan­sa po gene­ra­ła. Pew­nie wciąż wie­lu wła­śnie tak woj­nę postrze­ga. Jako oka­zję do obżar­stwa, pija­ty­ki i bez­kar­nych gwał­tów. Tu nigdy nic się nie zmienia.

Wojna – boże igrzysko

Nie bra­ku­je w słyn­nej powie­ści Haška kry­tycz­nych uwag doty­czą­cych tro­nu i ołta­rza. Cze­ski gawę­dziarz sze­ro­ko opi­su­je bzdu­ry tra­fia­ją­ce do gazet z ofi­cjal­nych pań­stwo­wych komu­ni­ka­tów oraz wygła­sza­ne pod­czas mszy polo­wych. Szcze­gól­nie bole­sne jest, że ducho­wień­stwo róż­nych wyznań (ze szcze­gól­nym wska­za­niem na austriac­ki kościół kato­lic­ki) uspra­wie­dli­wia huma­ni­tar­ną kata­stro­fę, jaką była I woj­na świa­to­wa. Hašek widzi w tym kon­se­kwent­ną logi­kę dzie­jów: Przy­go­to­wa­nia do uśmier­ca­nia ludzi odby­wa­ły się zawsze w imię boże, czy w ogó­le jakie­goś rze­ko­me­go wyż­sze­go bytu wymy­ślo­ne­go i stwo­rzo­ne­go w ludz­kiej fan­ta­zji. (…) W egze­ku­cjach ska­zań­ców zawsze uczest­ni­czą księ­ża, faty­gu­ją­cy deli­kwen­ta swo­ją obecnością. 

A następ­nie Hašek doda­je, porzu­ca­jąc na moment przy­ję­ty w całej książ­ce sche­mat nar­ra­cyj­ny na rzecz odau­tor­skie­go wtrę­tu: Msze polo­we odpra­wia­ne były dwu­krot­nie. Raz, gdy oddzia­ły wysy­ła­no na pozy­cje, na front, a potem przed fron­tem, przed krwa­wy­mi jat­ka­mi, zabi­ja­niem. Pamię­tam, jak kie­dyś w cza­sie takiej mszy nie­przy­ja­ciel­ski aero­plan zrzu­cił bom­bę wprost na ołtarz, a z kape­la­na nie pozo­sta­ło nic, tyl­ko jakieś krwa­we ochła­py. Potem pisa­li o nim jako o męczen­ni­ku, pod­czas gdy nasze aero­pla­ny przy­go­to­wy­wa­ły podob­ną chwa­łę kape­la­nom polo­wym dru­giej stro­ny (s. 138–139).

Pacyfistyczna powieść wszech czasów

Mimo kil­ku tak przej­mu­ją­cych pacy­fi­stycz­nych dekla­ra­cji pisa­rza, Losy dobre­go żoł­nie­rza Szwej­ka pod­czczas woj­ny świa­to­wej to książ­ka try­ska­ją­ca zdro­wym, gar­gan­tu­icz­nym humo­rem pro­sto z trze­wi. Ocie­ra­ją­cym się cza­sem o dow­cip z napi­sów na drzwiach latryn, ale dzię­ki temu książ­ka opo­wia­da­ją­ca o tułacz­ce żoł­nie­rzy fron­to­wych sta­je się jesz­cze bar­dziej wia­ry­god­na. Hašek jest bez­po­śred­nim spad­ko­bier­cą Rabe­la­is’go i Cervan­te­sa, dla­te­go też posta­ci wystę­pu­ją­ce w powie­ści (dobry żoł­nierz Szwejk, jed­no­rocz­ny ochot­nik Marek, kadet Bie­gler, obżar­tuch Balo­un) to pierw­szo­rzęd­ne figu­ry komicz­ne. Śmie­je­my się, ale to śmiech przez łzy – jak w książ­kach, fil­mach i seria­lach korzy­sta­ją­cych ze szwej­kow­skie­go mode­lu saty­ry na woj­nę (m.in. Para­graf 22, Jak roz­pę­ta­łem II woj­nę świa­to­wą, MASH). Pięt­no Szwej­ka nosi rów­nież Dzi­dziuś z Ero­iki Mun­ka, gra­ny przez Edwar­da Dzie­woń­skie­go – zwłasz­cza w kul­to­wej sce­nie, w któ­rej pija­ny w sztok boha­ter rzu­ca butel­ką w nie­miec­ki czołg.

Jest też coś uro­cze­go w tych wszyst­kich prze­ocze­niach i pomył­kach popeł­nia­nych przez pisa­rza (w wyda­niu 50 ksią­żek na 50-lecie Zna­ku skru­pu­lat­nie odno­to­wy­wa­nych w przy­pi­sach, np. raz mowa jest o tym, że Rosja­nie mie­li Szwej­ka roz­strze­lać, a raz, że powie­sić), w non­sza­lanc­kim trak­to­wa­niu geo­gra­fii i kul­tu­ry wschod­niej Gali­cji, a tak­że w jej nie­do­sko­na­ło­ściach. Nie­któ­re frag­men­ty są wyraź­nie prze­ga­da­ne, inne mają w sobie mnó­stwo nie­wy­ko­rzy­sta­ne­go poten­cja­łu (np. roz­dział o rosyj­skiej nie­wo­li Szwej­ka). Nawet to, że książ­ka jest nie­do­koń­czo­na (pra­cę prze­rwa­ła śmierć auto­ra), w jakiś spo­sób doda­je jej pięk­na. Nie­do­koń­czo­ne arcy­dzie­ła zawsze intry­gu­ją bar­dziej niż zamknię­te całości.

War­to do wra­cać do tej powie­ści i war­to śmiać się z bez­sen­su woj­ny wraz ze Szwej­kiem. I mieć cichą nadzie­ję, że ten tekst kie­dyś wresz­cie się zestarzeje.

5/5

Szwejkowe suweniry w Pradze
Szwej­ko­we suwe­ni­ry w Pradze

www.facebook.com/literaturasaute

O boha­ter­stwie i gula­szu z kne­dli­ka­mi, czy­li „Losy dobre­go żoł­nie­rza Szwej­ka” J. Haška
Facebooktwitterlinkedintumblrmail