Triumfalny powrót do karmienia piersią obserwowany od około 20 lat w kulturze Zachodu to zjawisko, które z pozoru nie powinno budzić niczyich zastrzeżeń. Bo przecież w ten sposób matka daje dziecku wszystko, co najlepsze – pokarm o jakości gwarantowanej przez naturę, kontakt fizyczny zapewniający matczyną miłość i stymulujący rozwój, a w bonusie utratę wagi po ciąży bez wydatków na fitness. Nic więc dziwnego, że mało która świeżo upieczona mama ma odwagę mówić o innych aspektach swojej nowej roli: koszmarze nieprzespanych nocy, obolałych piersiach i poczuciu uprzedmiotowienia, w jakie wpędza je własne dziecko. Co w takim razie sprawia, że nie wszystkie matki godzą się na karmienie piersią na żądanie i na przedłużony urlop macierzyński? Konflikt: kobieta i matka Elisabeth Badinter to książka, która każe postawić sobie pytania (bez względu na płeć czytelnika) na temat obowiązującego modelu macierzyństwa (a poniekąd także tacierzyństwa) i przynosi odpowiedzi równie przekonujące, co nieprzystawalne do stereotypowego wyobrażenia szczęśliwego rodzicielstwa.
Odpowiadając na te pytania, Elisabeth Badinter – francuska filozofka, autorka m.in. Historii miłości macierzyńskiej – uzmysławia czytelnikom bardzo istotny kontekst społecznego odrzucenia mleka w proszku i butelki, coraz powszechniejszego od początku lat 90. ubiegłego wieku. Organizacje zajmujące się popularyzowaniem karmienia piersią, z międzynarodową La Leche League na czele (wywierającą wpływ m.in. na ustalenia Światowej Organizacji Zdrowia oraz znajdującą wielu potężnych i opiniotwórczych sprzymierzeńców, jak chociażby księżna Grace) zrobiły dużo dobrego dla edukacji rodzicielskiej, ale też przy okazji są cichym sprzymierzeńcem patriarchatu, zamykającego matki w domu i decydującego o niższych zarobkach kobiet we wszystkich krajach Europy – nawet tych z najlepszą polityką rodzinną.
Smoczek — zdobycz drugiej fali feminizmu
O co chodzi? Przede wszystkim o to, że mleko w proszku i butelka ze smoczkiem to wynalazki, które ułatwiają kobiecie zadbanie o swoją karierę zawodową (szybki powrót do pracy) oraz sprawiają, że matka nie musi być dyspozycyjna dla swojego dziecka przez 24 godziny na dobę. I dlatego uważa się je za szczytowe zdobycze feministek reprezentujących drugą falę feminizmu. Jak się okazuje, ich córki jednak bardzo często decydują się na to, by zdobycze feminizmu z lat 70. odrzucić w imię naturalizmu, głoszącego powrót do naturalnego karmienia piersią, a przy okazji propagują potrzebę poświęcenia się kobiety w imię (nieudowodnionego naukowo) instynktu macierzyńskiego.
Oczywiście, nikt nie zamierza bronić matkom prawa do karmienia piersią. Rzecz w tym, że wojujące naturalistki wpędzają w poczucie winy każdą matkę, która przerzuca swoje dziecko na smoczek. I wszystkie kobiety, które miewają jakiekolwiek rozterki związane z trudami macierzyństwa. Depresja poporodowa? To jakiś wymysł! Bolą Cię popękane sutki? Pobolą i przestaną, nie takie rzeczy znosiły nasze prababki! Nie śpisz po nocach? Uśmiech dziecka wynagrodzi Ci wszystko.
A jednak wcale nie jest to takie proste, jak się wydaje. Większość matek nie zdaje sobie sprawy z większości wyzwań, jakie je czekają po urodzeniu pierwszego dziecka. Dlatego też tak mało kobiet decyduje się na więcej niż dwoje dzieci, a współczynnik dzietności w Europie jest niższy niż 2 – także w państwach z tak dobrze prowadzoną polityką rodzinną jak Szwecja, Norwegia czy (ostatnio) Niemcy. Okazuje się, że w rachunku zysków i strat coraz częściej przeważają koszty.
Urlop macierzyński to nie wszystko
Według Badinter nie poradzimy sobie z kryzysem demograficznym, jeżeli postawimy wyłącznie na urlopy rodzicielskie i wyższe wsparcie finansowe rodzin z dziećmi. To prawda, że państwa przeznaczające największy procent swojego PKB na politykę rodzinną (Szwecja, Dania) notują wzrosty w liczbie urodzeń dzieci, ale są one niższe, niż moglibyśmy się spodziewać. Badinter pisze, że tylko łatwy dostęp do żłobków, przedszkoli i wsparcie edukacyjne rodziców, przy jednoczesnym zaakcentowaniu wolnego wyboru w kwestii posiadania czy nieposiadania dzieci daje zadowalające efekty. Jeżeli państwo się dołoży do wyższej wypłaty na urlopie macierzyńskim – będzie super. Ale bez żłobków i przedszkoli to niewiele daje.
Bo jak przekonać kobietę, żeby poświęciła swoją karierę zawodową, dała się zamknąć w domu na minimum rok (a najlepiej na co najmniej 3 lata przy każdym dziecku) i w dodatku wyrzekła się swojego życia towarzyskiego za słabo płatną pensję od państwa, które zasadniczo niewiele poza tym zasiłkiem daje rodzinie? U nas ostatnio gra toczy się o 500 zł plus ukryte zapewnienie, że miejsce kobiety jest w domu, a wykształcenie i tak nie ma znaczenia. Jak na moje – trochę tanio.
5/5
www.facebook.com/literaturasaute