Sonic Youth to moja ulubiona kapela grająca gitarowego rocka ze Stanów Zjednoczonych. Nigdy nie załapałem się tak do końca na Nirvanę. Pearl Jam, Yo La Tengo i R.E.M. mnie nudzą, nawet Pixies na dłuższą metę nie wytrzymują konfrontacji z płytami Sonic Youth. Debiutancka EP-ka, Evol, Daydream Nation, Goo, Dirty, Washing Machine – można ich słuchać latami i zawsze brzmią świeżo. Ale najważniejsze jest to, że żaden z zespołów grających amerykańskiego alt-rocka nie miał w swoim składzie Kim Gordon. Bez jej melorecytacji, szeptów i krzyków muzyka Sonic Youth nie byłaby tak intrygująca, a Thurston Moore byłby liderem jednej z wielu kapel grających brudne, hałaśliwe piosenki – i tylko tyle. Właśnie nadarza się świetna okazja, by zdmuchnąć kurz z płyt Soniców i raz jeszcze przyjrzeć się intrygującej postaci Kim Gordon. Artystka napisała autobiograficzną książkę Dziewczyna z zespołu, wydaną u nas przez Wydawnictwo Czarne w świetnej Serii Amerykańskiej.
Kim jest ta dziewczyna?
Basistka Sonic Youth nigdy nie była zwyczajną dziewczyną z gitarą. Jej nieustanne dążenie do maksymalizacji ekspresji, łączenia gitarowego zgiełku ze sztukami wizualnymi i performance’u (choć Kim Gordon nienawidzi tego słowa) z pewnością zadecydowały o niezwykłości płyt i koncertów Sonic Youth. W jej koncepcji rocka mieściło się wszystko – hałas, ruch, światło, ubrania, napięcie między ładem i dążeniem do destrukcji, kontrast między tym, co męskie i tym, co kobiece. Na okładkach płyt Sonic Youth pojawiały się obrazy i fotografie z nowojorskich galerii (w tym: projekty Kim Gordon), a wizerunek sceniczny muzyków często opierał się na kontrastach pomiędzy ciuchami z lumpeksów, w tym wyciągniętymi swetrami w stylu grunge (za którego popularność Sonic Youth byli częściowo odpowiedzialni) i eleganckimi, często obcisłymi sukienkami Kim Gordon. Nieprzypadkowo basistka Sonic Youth wykreowała i wypromowała własną linię odzieżową X‑Girl (do dziś istniejącą w Japonii), a także współorganizowała niezliczone pokazy mody w Stanach i na Dalekim Wschodzie.
Kim Gordon to artystka w 100% świadoma swojego warsztatu i własnych ograniczeń. W książce Dziewczyna z zespołu wielokrotnie wspomina o tym, że nie jest profesjonalną wokalistką i brak jej podstaw w edukacji muzycznej, stąd jej gra na gitarze pod względem technicznym pozostawia wiele do życzenia. Wszystkie te niedoskonałości są przez nią przekuwane w doskonałe dzieło sztuki. Bo tak trzeba traktować płyty Sonic Youth – wraz z ich okładkami, typografią i zaplanowaną niedbałością, programowym niedokończeniem. Właśnie te partie książki, w których autorka opowiada o swojej koncepcji rocka oraz sztuki są najciekawsze – choć Kim Gordon często ogranicza się do kilku luźno rzuconych zdań, które trzeba sobie wyłowić z natłoku wspomnień o życiu w Nowym Jorku, związku z Thurstonem Moorem i znajomych z różnych okresów drogi artystycznej.
To nie jest kolejna dziewczyna z zespołu
W Dziewczynie z zespołu nie brakuje rozważań na temat kobiecej wrażliwości w muzyce rockowej, wizerunku kobiety na scenie muzycznej oraz roli, jaką gitarowy rock odegrał w rozwoju ruchów feministycznych w Stanach (np. Grrl Power, niewybaczalnie strywializowany przez Spice Girls). Pośrodku sceny, gdzie stoję jako basistka Sonic Youth, muzyka dociera do mnie ze wszystkich stron. Najbardziej spotęgowany stan bycia kobietą to obserwowanie ludzi, którzy patrzą na ciebie. (…) Głośny dysonans i rozmyta melodia stwarzają swą własną dwuznaczność – czy naprawdę jest w nas tyle agresji? (…) Z wielu powodów – obsesji na punkcie chłopaków z gitarami, mojej zupełnej zwyczajności, faktu bycia kobietą – granie na basie jest dla mnie ideałem. Wir, jaki tworzy muzyka Sonic Youth, sprawia, że zapominam, że jestem dziewczyną. Lubię stawać na słabej pozycji i czynić ją mocną. Kim Gordon szuka w muzyce autentycznych, mocnych emocji, dlatego dostaje się od niej tym artystkom, które wykorzystują scenę wyłącznie do gry własnym ego – m.in. Courtney Love (Gordon wyprodukowała jej pierwszą płytę) i Lanie Del Rey.
Artystka rzuca też światło na męsko-męskie relacje na scenie: Faceci grali muzykę. U w i e l b i a ł a m muzykę. Chciałam zbliżyć się jak najbardziej do tego, co czuli mężczyźni, gdy razem byli na scenie – spróbować opisać tę niewidzialną rzecz. Nie było to seksualne, lecz nie było to również aseksualne. Właśnie to napięcie pomiędzy męskimi, bardziej konwencjonalnymi piosenkami Thurstone’a Moore’a i rozmytymi, agresywnymi i subtelnymi jednocześnie kompozycjami Kim Gordon decyduje o artystycznej mocy muzyki Sonic Youth od samego początku istnienia zespołu. Jak w kilku miejscach przyznaje wokalistka Sonic Youth – to było sexy.
A może po prostu zwykła dziewczyna?
Kim Gordon przez prawie trzy dekady działalności Sonic Youth wykreowała sobie wizerunek twardej, zimnej, zdystansowanej kobiety grającej bardzo agresywną i brudną muzykę na scenie zdominowanej przez mężczyzn. Jest jedną z najbardziej wyrazistych kobiet współczesnej popkultury, chętnie też wypowiada się na tematy związane z dyskursem feministycznym w popkulturze. W książce Dziewczyna z zespołu twarda Kim jednak pęka. Próbuje ukazać siebie jako wrażliwą (w co nikt nie wątpi), ale też zwyczajną dziewczynę z zespołu rockowego – i wtedy zaczyna brzmieć trochę fałszywie. Robi to, by otworzyć sobie furtkę, przez którą wypuszcza wszystkie frustracje nagromadzone przez lata grania na scenie (skarży się na niezrozumienie, obcość, brak kontaktu z fanami) oraz podczas separacji i rozwodu z Thurstonem Moorem.
Tekst zaczyna się od historii o ciągnącej się miesiącami zdradzie małżeńskiej, która uśmierciła Sonic Youth. I tak też się kończy. To jest niestety najsłabsza część książki. Kim Gordon obniża swój ton, co bardzo niekorzystnie wpływa na styl i charakter tekstu. Właściwie w całek książce autorka posługuje się dość chaotycznym językiem, przeskakując od dygresji do dygresji, pomijając zwykle puenty. Ale w najbardziej prywatnych fragmentach poświęconych zdradzie zbliża się do poziomu prasy brukowej. Szkoda – ikoniczny wizerunek Kim Gordon jako genialnej, choć zdystansowanej artystki jest znacznie bardziej interesujący niż zwykła dziewczyna, którą autorka próbuje pokazać światu w swojej autobiografii.
Wolę autoironiczną, prowokacyjną pozę Kim Gordon z kultowego teledysku do Kool Thing oraz klasycznych płyt Sonic Youth. Książka Dziewczyna z zespołu rzuca na nie nowe światło – i dlatego warto do niej sięgnąć. Wracać jednak będziemy raczej do Goo i Daydream Nation.
3/5
Skrócona wersja recenzji ukazała się w numerze 21 kwartalnika “Lizard Magazyn”