Paul Bereyter jest młodym niemieckim nauczycielem, jednak po ogłoszeniu ustaw norymberskich nie może wykonywać zawodu, bo jest w jednej czwartej Żydem. Z niewytłumaczalnych powodów Paul przenosi się w 1939 roku do Berlina, gdzie pracuje jako pomoc biurowa w warsztacie, ale szybko dostaje powołanie do Wehrmachtu (otrzymał kartę powołania, najwyraźniej wysyłaną też do Aryjczyków w trzech czwartych). Po wojnie Paul przepracuje jeszcze wiele lat jako nauczyciel, a samobójstwo popełni dopiero wtedy, gdy zniedołężniały i na wpół ślepy straci wiarę w życie.
To nie jest historia, do jakiej przyzwyczaili nas autorzy książek poświęconych Holocaustowi. Żadna z historii przedstawionych przez W.G. Sebalda w tomie Wyjechali nie jest typową opowieścią o Holocauście. Ich bohaterzy nie giną w obozach koncentracyjnych, a wojnę przeczekują (zazwyczaj) bezpiecznie w Manchesterze, Nowym Jorku i w innych, odległych od Niemiec częściach świata. Paul jest tu wyjątkiem – wojnę spędza jako niemiecki artylerzysta. Ale i tak opowiadania W.G. Sebalda stanowią bardzo ważny głos w sprawie Zagłady – widzianej oczami tych, którzy wyjechali. I tych, którzy dziwią się następującej po II wojnie światowej zdumiewającej amnezji. Jak wyznaje autor-narrator: czułem coraz wyraźniej, że otaczające mnie zewsząd duchowe zubożenie i amnestia Niemców, zręczność, z jaką wszystko zostało zatarte, zaczynają działać mi na umysł i nerwy.
Forma opowiadań Sebalda ściśle odpowiada ich charakterowi – skoro pamięć o Holocauście zostaje wyparta i schowana gdzieś za kredensami w mieszczańskich kamienicach, to zadaniem autora jest odczytywanie na nowo historii ze starych albumów i rozsypujących się gazet i odnajdywanie w nich losów niemieckich Żydów. Autor wkleja do książki fragmenty starych notesów, wycinki z gazet, zdjęcia z albumów. O swoich bohaterach opowiada tak, jakby snuł historię rodzinną – kto gdzie pracował, dokąd wyjechał i jaki nosił kołnierzyk. Tylko od czasu do czasu gdzieś mimochodem zaznacza, że któraś z postaci drugoplanowych została wywieziona do obozu koncentracyjnego.
Jak np. panna Helen Hollaender z Wiednia, z którą młodego Paula łączy wyjątkowa więź. Od opowiadającej historię Paula Mme Landau dowiadujemy się, że Helen odznaczała się otwartym usposobieniem, rozsądkiem, a w dodatku miała w sobie jakąś głębię, w której Paul lubił się przeglądać. O tym, co się stało po 1935 roku Mme Landau nie potrafi nic powiedzieć, ale nie ma większych wątpliwości, że Helen razem z matką zostały wywiezione jednym z tych odchodzących z wiedeńskich dworców jeszcze przed świtem specjalnych pociągów, prawdopodobnie najpierw do Terezina. I tyle. Żadnych relacji o zbrodniach nazistowskich. Żadnych szczegółów. Zostaje tylko kilka zdjęć i relacja o tym, że Paul bardzo po tym wszystkim schudł. Według W.G. Sebalda tak właśnie – wybiórczo – działa niemiecka pamięć o Zagładzie.
Włączone do książki dokumenty niejednokrotnie kojarzą się z Holocaustem – dużo wśród nich zdjęć torów, planów budynków, odręcznych notatek. Jednak niemal zawsze okazuje się, że chodzi o coś zupełnie innego. Dymiące nad wymarłym z pozoru miastem kominy to nie obóz zagłady, tylko przemysłowy Manchester. Czy to celowy zabieg autora? Najprawdopodobniej – w końcu tom Wyjechali zawiera również bardzo podobne zdjęcie łódzkiego getta. Ale jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie u Sebalda nie znajdziemy.
W ten sposób powstaje literackie arcydzieło. Złożone z oszczędnych, po niemiecku drobiazgowych zdań, w których właściwych znaczeń opowiadanych historii trzeba się domyślać na podstawie dyskretnych aluzji. Warto jednak przyjrzeć im się z bliska, tak jak przedrukowanym w książce rysunkom i fotografiom, bo kryją w sobie opowieści o ludzkich losach, krzywdzie i zapomnieniu. A to może być najlepszą przestrogą przed obojętnością na zło.
5/5
www.facebook.com/literaturasaute