Jak napić się kawy w Iwano-Frankiwsku, czyli „Z tego można zrobić kilka opowieści” T. Prochaśki

taras prochaśko

We Fran­kiw­sku było wte­dy bar­dzo trud­no o kawę. W ulu­bio­nych kawiar­niach była tyl­ko nie­pa­lo­na zie­lo­na kawa. Dzien­ny przy­dział koń­czył się po pół­go­dzi­nie. (…) W bufe­cie Wydzia­łu Sto­ma­to­lo­gii Insty­tu­tu Medycz­ne­go była kawa dla stu­den­tów i wykła­dow­ców. Kie­dy przy­je­chał Anto­nio Miró z Hisz­pa­nii, razem z Igo­rem zapro­wa­dzi­li­śmy go wła­śnie tam, bo na kawę w mie­ście Miró się spóź­nił. Arty­sta mówił potem, że to była naj­lep­sza kawa w jego życiu – weszli­śmy do miej­skiej kli­ni­ki sto­ma­to­lo­gicz­nej, mija­jąc dzie­siąt­ki znie­kształ­co­nych przez ból i cier­pie­nie twa­rzy, za drzwia­mi gabi­ne­tów bucza­ły powol­ne wier­tła, szli­śmy wzdłuż splu­wa­czek z zakrwa­wio­ny­mi waci­ka­mi, przez pra­cow­nie z bry­ła­mi gip­su i maszy­na­mi do boro­wa­nia i przez audy­to­ria, prze­cho­dzi­li­śmy scho­da­mi, piw­ni­ca­mi i kory­ta­rza­mi z potwor­ny­mi gazet­ka­mi ścien­ny­mi. W bufe­cie fak­tycz­nie była kawa. (s. 18–19)

Najlepsza kawa w życiu Miró

Ale któ­re­go Miró? Anto­nia Miró? Tego od mody? Czy Joana Miró? A może Taras Pro­chaś­ko na Joana Miró mówi Anto­nio? Jeśli nawet, to co on robił w Iwano-Frankiwsku? A może to w ogó­le jakiś mało zna­ny arty­sta z Hisz­pa­nii? Tego się od Pro­chaś­ki nie dowie­my. Tyl­ko jed­no wie­my na pew­no – że to była naj­lep­sza kawa w życiu Miró, kim­kol­wiek by on nie był. I że w jakiś zupeł­nie absur­dal­ny spo­sób wspo­mnie­nie Miró wywo­ła­ło sko­ja­rze­nie z pew­nym Joh­nem Sid­d­thar­thą, któ­ry naubli­żał Dalajlamie.

Takim wła­śnie ryt­mem – nie­spiesz­nym, porwa­nym, prze­waż­nie pozba­wio­nym logi­ki, opar­tym na wol­nych sko­ja­rze­niach – pły­ną wspo­mnie­nia Tara­sa Pro­chaś­ki skła­da­ją­ce się na tom pro­zy Z tego moż­na zro­bić kil­ka opo­wie­ści. Nie wia­do­mo, czy to nie­upo­rząd­ko­wa­na auto­bio­gra­fia, czy mitycz­ne opo­wie­ści spod zna­ku Bru­no­na Schul­za. I dla­te­go są takie fascy­nu­ją­ce – nawet, gdy trud­no nasta­wić swój odbior­nik na czę­sto­tli­wość, w któ­rej Pro­chaś­ko nada­je autor­ską audy­cję dla sie­bie i dla nikogo.

Obcy Astronom

Czy­ta­nie pro­zy z tomu Z tego moż­na zro­bić kil­ka opo­wie­ści momen­ta­mi przy­po­mi­na wyła­py­wa­nie jakie­goś komu­ni­ka­tu z obcej pla­ne­ty – niby uda­ło się go odko­do­wać, ale nie do koń­ca wia­do­mo, jaka jest inten­cja nadaw­cy. A przy oka­zji sły­szy­my po raz kolej­ny kil­ka histo­rii, któ­re już dobrze zna­my – o woj­nie, o nędzy życia na Gali­cji, o Zagła­dzie, o real­nym socja­li­zmie, o dziad­kach, ojcach, mat­kach, dzie­ciach i sąsia­dach, o szu­ka­niu rado­ści życia na prze­kór wszyst­kie­mu. Te nar­ra­cje brzmią u Pro­chaś­ki napraw­dę świe­żo. Szko­da ich nie wysłuchać.

Choć pisarz nie robi nic, by uprzy­stęp­nić czy­tel­ni­ko­wi komu­ni­kat. Pierw­sza część tomu to kil­ka­dzie­siąt stron przy­po­mi­na­ją­cych tro­chę mono­log Mol­ly Blo­om, tyle że z krop­ka­mi i wiel­ki­mi lite­ra­mi. Za to bez aka­pi­tów – rytm wyzna­cza odstęp mię­dzy wier­sza­mi wyzna­cza­ny rów­no co dzie­sięć wer­sów, co nie pokry­wa się oczy­wi­ście z koń­cem zda­nia. Dalej jest tro­chę bar­dziej tra­dy­cyj­nie (są jakieś czę­ści, aka­pi­ty i takie tam prze­sta­rza­łe bzdu­ry), ale wciąż na kosmicz­nym pozio­mie. Pro­chaś­ko dopo­wia­da szcze­gó­ły doty­czą­ce swo­je­go dzie­ciń­stwa, histo­rii zwią­za­nych ze swo­ją rodzi­ną i Iwano-Frankiwskiem, a gdzieś pomię­dzy nimi pisze o swo­im warsz­ta­cie. Że z kro­ni­ki waka­cyj­ne­go wyjaz­du wyszły nici, że Pro­chaś­ko naj­bar­dziej lubi pisać to, na co ma ocho­tę, a jak pró­bu­je się zmu­sić do jakiejś innej for­my, to i tak wycho­dzi, co wychodzi.

Na przy­kład sto kró­ciut­kich stron, z któ­rych moż­na zro­bić kil­ka opo­wie­ści. Tyl­ko po co? Lep­sze już nie będą.

5/5

www.facebook.com/literaturasaute

Jak napić się kawy w Iwano-Frankiwsku, czy­li „Z tego moż­na zro­bić kil­ka opo­wie­ści” T. Prochaśki
Facebooktwitterlinkedintumblrmail