Kosmonauta Pączko polecił w kosmos, bo miał dwie dusze, a tym samym – większe szanse na przetrwanie. Świadczyły o tym jego włosy, układające się w dwa koguty. Polski program kosmiczny okazał się niezwykle udany, bo na mapie kosmosu wyciętej z „National Geographic” ktoś ponanosił mazakiem korekty odległości pomiędzy planetami (w rzeczywistości inaczej!). Ale to tylko punkt wyjścia do czegoś znacznie ważniejszego – udanych prób nawiązywania kontaktu ze zmarłymi przy pomocy radia. Sukces unikalny w skali światowej! W końcu od paru wieków jesteśmy w metafizyce najlepsi. Tyle ważnych rzeczy Weronika Murek mówi o Polakach w jednym tylko, króciutkim opowiadaniu wieńczącym debiutancki tomik Uprawa roślin południowych metodą Miczurina. Wystarczy, żeby na następne jej książki czekać z niecierpliwością.
Zmartwychwstanie dla początkujących
Opowiadania Weroniki Murek kontynuują najlepszą tradycję polskiej groteski literackiej, sięgającej Schulza, Witkacego i Gombrowicza. Z całym arsenałem środków: deformacją świata, człowieka i języka. Przy każdym kolejnym opowiadaniu czytelnik musi wniknąć w świat przedstawiony i wychwycić rządzące nim prawa, ukazane karykaturalnie, na opak – jak w klasyce literatury karnawałowej. Tworzone od nowa ontologia i metafizyka pozwalają np. na ukazanie Chrystusa jako Bożątka ciągnącego wózek z chlebem przeznaczonym na stypę i Matki Boskiej robiącej mu na drutach skarpety. Trzeba jej podawać włóczkę. I tak przez wieczność całą, co może być trudne, bo Matka Boska ciamka przy jedzeniu ciasteczek. Jak wam się podoba takie życie pozagrobowe?
Pisarka bierze na warsztat zasłyszane gdzieś banalne zdania i trywialne sytuacje, a następnie przenosi je gdzieś w obłąkany, niedorzeczny wymiar przypominający koszmarny sen. Dużo w jej opowiadaniach scenerii zaświatowych, ale bardziej takich jak w filmach Toma Burtona niż w kościelnych kazaniach. Dzięki temu Uprawa roślin południowych metodą Miczurina to literatura mogąca przyprawić o prawdziwy dreszczyk grozy, ocierająca się czasami o wysmakowany horror. Bo w chlebie przyniesionym przez Bożątko tkwią jakieś kości, a wszyscy uczestnicy stypy są naprawdę upiorni.
Wojna postu z karnawałem
Jacy jesteśmy, gdy przejrzymy się w krzywym zwierciadle karnawałowych opowiadań Weroniki Murek? Przaśni, brzydcy i niedokończeni, trochę jak u Bruegla, a trochę jak na odpustowych obrazkach. Autorka celowo stylizuje swoje postaci na figury z międzywojennej groteski (grubo ciosane, przerysowane, tu i ówdzie wyłazi kawał drewna albo tektury, jak w Ulicy Krokodyli), ale dodaje im całkiem współczesne gadżety, np. biało-czerwone chorągiewki schowane na kolejną okazję po pogrzebie Jana Pawła II). U Weroniki Murek zmarli w zaświatach wylizują vibovit z saszetki i handlują używanymi ciuchami. Ale nie lekceważcie ich – potrafią nawet podmienić ciało w trumnie na chwilę przed pogrzebem. Są też zabobonni, przesądni i złośliwi, a prawdziwe sacrum (mieszkają przecież z Jezusem i Matką Boską) jest przez nich traktowane z delikatnym lekceważeniem. Zwłaszcza, jeżeli wchodzi im w paradę z codziennymi przyzwyczajeniami – jedzeniem, narzekaniem, knuciem intryg. Ot, Polaków krzywy portret własny.
Opowiadania Murek to naprawdę olśniewający debiut (nawet, jeżeli momentami nastrój grozy opada, bo wypiera go podsłuchiwane na ulicy gadanie). Dowiecie się z niego jak nauczyć koguta nienawiści, na jakich falach stroić radio, by porozmawiać ze zmarłymi i jak sobie zagrzać ziemniaki po śmierci. To może być początek pięknej przyjaźni.
4/5



