Klasyka w afrikaans, czyli “Siedem dni u Silbersteinów” E. Leroux

Siedem dni u Sielbersteinów
Kolejna odgrzebana przez ArtRage klasyka XX wieku, ale jakoś dotąd mało znana w Polsce, tym razem z RPA. Wielopoziomowa, kunsztownie skonstruowana, wysublimowana powieść z lat 60., oryginalnie pisana w języku afrikaans, pewnie stąd u nas nieobecna.

Trze­ba od razu ostrzec, że próg wej­ścia jest dość wyso­ki. Połu­dnio­wo­afry­kań­ski pisarz mie­rzył wyso­ko, a odbi­jał się w rów­niej mie­rze od kla­sy­ki lite­ra­tu­ry euro­pej­skiej (zwłasz­cza od Toma­sza Man­na), jak i od zupeł­nie u nas nie­zro­zu­mia­łej tra­dy­cji lite­ra­tu­ry far­mer­skiej z Afry­ki Połu­dnio­wej (któ­ra z grub­sza pokry­wa się z naszym eto­sem lite­ra­tu­ry zie­miań­skiej, ale to jed­nak zupeł­nie inne pisar­stwo). Do tego docho­dzi bar­dzo boga­ta pod­bu­do­wa filo­zo­ficz­na, od Ojców Kościo­ła (na któ­rych powo­łu­ją się dys­ku­tan­ci kształ­tu­ją­cy duszę boha­te­ra, jak nie­gdyś Naph­ta z Set­tem­bri­nim w Cza­ro­dziej­skiej górze, choć z mniej­szym roz­ma­chem niż w arcy­dzie­le Man­na) po K.G. Jun­ga, któ­re­go myśl spi­na całą powieść.

Bo cho­dzi mniej wię­cej o to: mło­dy czło­wiek ze zna­mie­ni­tej rodzi­ny przy­by­wa do obrzy­dli­wie boga­tej rezy­den­cji nuwo­ry­szy, będą­cych jed­no­cze­śnie reki­na­mi biz­ne­su w bran­ży winiar­skiej, żeby tam zapo­znać się z rodzi­ną przy­szłej mał­żon­ki. Któ­rej jesz­cze nie zna, po pro­stu rody się doga­da­ły. Ma ją poznać, ale ona jakoś cią­gle mu umy­ka. Za to roz­ma­wia z przy­szłym teściem i roz­licz­ny­mi człon­ka­mi fami­lii o natu­rze dobra i zła, Bogu, pre­de­sty­na­cji, miło­ści, moral­no­ści, śmier­ci i całej resz­cie. Bie­rze udział w sied­miu wystaw­nych ban­kie­tach, wień­czą­cych każ­dy z sied­miu dni spę­dzo­nych przed cere­mo­nią zarę­czyn. Wszyst­kie są obrzy­dli­wie wystaw­ne, więk­szość prze­gię­ta, a nawią­zu­ją­ca do Fau­sta Noc Wal­pur­gii — obsce­nicz­na i graniczna.

I już wia­do­mo, że to wszyst­ko wiel­ka, wie­lo­po­zio­mo­wa meta­fo­ra zbu­do­wa­na głów­nie z róż­nych pokła­dów odwo­łań do lite­ra­tu­ry. Gdy jest mowa o miło­ści do narze­czo­nej — to nie jest miłość, bo prze­cież nawet nie wia­do­mo, któ­ra to narze­czo­na. Chy­ba, że uru­cho­mi­my nawią­za­nia do Jun­ga (któ­rym autor się fascy­no­wał), a wte­dy oka­zu­je się, że cho­dzi o miłość czło­wie­ka do animy-duszy (lub męż­czy­zny do wyobra­żo­nej, arche­ty­picz­nej kobie­co­ści). I tu przy­po­mi­na mi się inter­pre­ta­cja Lal­ki według Olgi Tokar­czuk, zgod­nie z któ­rą Wokul­ski nie tyle rze­czy­wi­ście kocha Łęc­ką, któ­rej rów­nie dobrze mogło­by wca­le nie być w tej powie­ści, ile dąży do zespo­le­nia z arche­ty­picz­ną ani­mą, do cze­go jest z róż­nych wzglę­dów nie­zdol­ny. Tu z grub­sza cho­dzi o to samo, przy czym mło­dy boha­ter jest przy­go­to­wy­wa­ny do ini­cja­cji jak nie­gdyś Castorp w sana­to­rium dla gruźlików.

Wyra­fi­no­wa­na pro­za dla zaawan­so­wa­nych. Ja takie rze­czy lubię, niko­go jed­nak nie zmu­szam. Aha, pod wzglę­dem języ­ko­wym jest to cac­ko — świet­ny prze­kład Jerze­go Kocha, każ­de zda­nie gęste od brzmie­nia i zna­czeń. Mniam.

5/6

PS. Książ­ka z Afry­ki, a dziś upał rów­nież afry­kań­ski. No to jed­na z naj­wspa­nial­szych płyt na świecie:

Kla­sy­ka w afri­ka­ans, czy­li “Sie­dem dni u Sil­ber­ste­inów” E. Leroux
Facebooklinkedintumblrmail