Wydany niespełna dekadę temu wybór listów Flauberta i Sand w przekładzie Ryszarda Engelkinga jest jak wehikuł czasu, który zabiera ochotników w lepsze czasy pięknych ludzi i pięknych idei.
Utrzymane w doskonałym stylu epistolarne konwersacje o literaturze i istocie sztuki pozwoliły mi na parę głębokich oddechów po zmartwieniach nad stanem świata, między wojną w Ukrainie, falą upałów przypominającą, że katastrofa klimatyczna nie tyle nadejdzie, co już dawno się zaczęła i lękiem przed wielką recesją gospodarczą. Po nerwicy wywołanej choćby pobieżną lekturą wiadomości zanurkowanie XIX wiek działa jak dobry, chłodny prysznic po powrocie z rozpalonego, wylanego betonem miasta.
Ale przecież Sand i Flaubert również nie byli wolni od katastroficznych nastrojów. Wojnę prusko-francuską zgodnie postrzegali jako upadek cywilizacji i dowód na zezwierzęcenie nowoczesnych społeczeństw. A przecież to było tylko preludium do Wielkiej Wojny, jaka miała wybuchnąć w 1914 roku.
Mimo wszystko dominuje ton spokojny, klasycznie wyważony. Dla mnie to odtrutka na nerwowy wrzask świata za oknem. A zwłaszcza tego, który wyłania się z cyfrowego pandemonium.
I tylko dziwnie znajomo brzmi dyskusja z listów dotycząca pisania dla masowego czytelnika. Flaubert utyskiwał na niezrozumienie przez publiczność czytającą, a jednocześnie dystansował się od niej, na niemal dandysowską modłę. George Sand zarzucała mu, że nie umie wyciągnąć do czytelnika ręki, choćby na poziomie języka, rezygnując tym samym z możliwości stworzenia postaci, która mogłaby być dla współczesnych wzorcem (sama starała się dostarczać w powieściach przykładów na Dobro i Piękno). Czyżby dzisiejsza imba o Tokarczuk nie nosi podobnych znamion?
Historia literatury więcej miejsca zarezerwowała dla perfekcjonisty Flauberta, wygładzającego każde zdanie i dbającego, żeby na żadnej stronie powieści nie pojawiło się jakieś powtórzenie (zdaniem jego przyjaciółki — kosztem Idei), powieściom George Sand zarzucając jednocześnie schematyczność i nierówność. Pewnie potrzebne są i takie, które dążą do kosmicznej doskonałości, i takie, które trafią pod strzechy. Nie awanturowałbym się tak bardzo.
5/6
PS. Przy tej płycie wcale nie czyta się łatwo, ale raz czy dwa przeleciała podczas lektury listów Gustave’a Flauberta i George Sand. Elma Kais jest polską wokalistką jazzową, ale wcale nie tak łatwo się w tej polskości zorientować, bo program stanowi interpretację łacińskich wersów z Owidiusza. A właściwie zapisanej w nich metody twórczej — szukaniu słów i składaniu z nich poezji, bez myślenia o metrum. Płyta niełatwa, ale też warta polecenia jako ucieczka od atakującego zewsząd zgiełku.