W cyklu powieści chłopskich Kraszewskiego znalazła się rzecz wyjątkowej urody — opowieść o trudnych stosunkach między polską wsią i Romami.
Chata za wsią jest ważną, choć zapomnianą pozycją w historii literatury polskiej. Pokazuje świat peryferyjny, odtrącony na margines życia społecznego, wzgardliwie pomijany przez romantyków i ich spadkobierców, odkrywany nieśmiało w drugiej połowie XIX wieku, a później znów zapomniany, dopiero dziś odkrywany przez literaturę. Chodzi o zapadłą wieś na końcu świata, zupełnie odmienną zarówno od pogodnej wizji z Pana Tadeusza, jak i od chłopskiej chaty widzianej okiem inteligenta w Weselu.
Tu jest bieda tak dotkliwa, że dosłownie nie ma co do ust włożyć. Jest bohater klejący ziemiankę przez kilka tygodni bez niczyjej pomocy. I jest gniew gromady, opisany z niemal Reymontowskim rozmachem. Ale najważniejsze jest to, że Kraszewski odkrył dla literatury polskiej folklor i język środkowoeuropejskich Romów. Wydarzenie jest bezprecedensowe, a i dziś tekst może zaciekawić.
O sile powieści decyduje ładunek emocjonalny. Relacja pomiędzy Azą (piękną Romką) i pozostałymi bohaterami (polskim bogatym panem z dworu, przywódcą taboru, młodym Romem, a na koniec także z córką niedoszłego kochanka) zasługiwała na libretto. Wykorzystał to Ignacy Jan Paderewski w operze Manru. Nic dziwnego, wszak lektura co bardziej lirycznych partii powieści aż prosi się o jakąś arię w tle. Albo tych najbardziej dramatycznych, jak wtedy, gdy Aza pomstuje na świat: Myślisz, że ludzie kochają? A! głupia! głupia! psy, to jeszcze, ale ludzie!! Jest moc!
Minusy — te same, co zwykle u Kraszewskiego. Dłużyzny, nieco sentymentalna maniera, narrator czasami ględzi. Ja jestem w stanie przymknąć na to oko.
4,5/6
PS. Płyty z Paderewskim nie posiadam, ale przy lekturze Chaty za wsią dobrze sprawdzało się legendarne Mrowisko Klanu. W sumie — muzyka do baletu. A i tematycznie pasuje, wystarczy spojrzeć na tytuły — Taniec wariatki, Taniec głodnego…