Po Dzienniku, Dziele Garrenów, Żarze i jeszcze paru wielkich powieściach zbiór opowiadań Máraiego jest jak składak z B‑sidesami. Ale to bardzo dobre drugie strony singli.
Pisarz tworzył krótkie formy przez pierwsze pół życia, aż do emigracji z Węgier. Przestał, bo wyczerpała się możliwość druku krótkich opowiadań w węgierskich czasopismach. Skończyło się paliwo, więc twórca skupił się na tym, co dla niego istotniejsze — na dzienniku.
Znakomita większość opowiadań i nowelek z tomu Stara miłość to teksty dobre. Może juwenalia zainteresują głównie historyków literatury, ale już Podróż Metropolem (jedyny dłuższy utwór w zbiorze) w dość conradowskim typie, z morderstwem na tle klasowym jako oś fabularna — jest całkiem niezła. Z kolei twórczość z lat 1938–1947 reprezentują teksty wycięte jak od linijki, pewnie idealnie dopasowane do formatki czasopisma, o klasycznej strukturze z niemal zawsze obowiązkowym sokołem noweli. Czyta się je przyjemnie, bo to fachowa robota.
W krótkich tekstach Sándora Máraiego ujmują typy bohaterów o przerysowanych cechach. Jak facet, po którego śmierci noszą żałobę wszystkie kobiety w uzdrowisku albo umierająca na gruźlicę piękna kobieta, która czuje się dobrze tylko wtedy, gdy lekarze jej nie leczą. Przypomina to pomysł na fabułę w stylu Pasoliniego, z klasycznym Teorematem (filmem o chłopcu wywołującym wyłącznie bezgraniczną miłość u bohaterów obojga płci) na czele. Przy czym Pasolini kręcił swoje filmy dwie dekady później i traktował je bardzo serio, a opowiadania Máraiego to gazetowe drobiażdżki, o znacznie lżejszym ciężarze gatunkowym.
A i tak najładniejsze jest nostalgiczne (w schulzowskim stylu) Wspomnienie z Kassy, w którym Márai wraca do niby realnego, ale jednak wyśnionego miasta rodzinnego, które już stało się Koszycami, ale za chwilę znowu zostanie włączone do Węgier. Pisarz jeszcze o tym nie wie, więc narzeka, że nic już nie jest takie jak było. A my wiemy, że jak węgierscy faszyści odbiorą miasto Czechosłowacji, to będzie jeszcze gorzej, skończy się wszystko katastrofą. I Márai nigdy nie pogodzi się z tym, że miasto zamieni się w Koszyce, ale też będzie pamiętał o tym, jak ukrywał żydowskie pochodzenie żony przed strzałokrzyżowcami. Wie to wszystko uważny czytelnik Dziennika, po lekturze którego opowiadanie Wspomnienie z Kassy jest jeszcze bardziej wzruszające, a na pewno niejednoznaczne, bo przecież pisarz nigdy się z tego resentymentu nie wyleczył.
4/6
PS. Zawsze z Máraim wrzucam muzykę z Koszyc, bo bardzo lubię to miasto. I lubię płyty z Hevhetii. Tym razem Polacy z Sundial III, czyli trio Jachna/Tarwid/Karch z gościnnym udziałem Irka Wojtczaka. Znakomita rzecz.