Dystopia Naomi Alderman była jedną z głośniejszych książek tego roku, w dodatku ze znakomitym projektem graficznym na okładce, dlatego właśnie wymienia się ją we wszystkich grudniowych podsumowaniach. Czy słusznie?
W kwestii okładki nie ma najmniejszych wątpliwości. Nawiązujący do socrealizmu i konstruktywizmu projekt wygrywa złoto — bo inteligentnie koresponduje z treścią książki, przy okazji wrzynając się w pamięć każdego szanującego się mola książkowego. Więcej kontrowersji budzi treść. Bo Siła to powieść promowana i wychwalana w mijającym roku od Bałtyku po Tatry. Co prawda profesor Czapliński opowiadał kiedyś na wykładach, że książka mocno promowana nie może być dobra, bo dobre są tylko takie książki, które sobie sami wyszperamy, ale ja już w to nie wierzę. Są książki dobre i złe po obu stronach — i w mainstremie, i w niezalu. A jak kampania promocyjna jest dobrze poprowadzona i przypadkiem okaże się, że promowana książka jest w porządku, to naprawdę miło patrzy się na robotę działu marketingu. Pracowałem tu i tam, to wiem. No, chyba że książka jest zwyczajnie słaba.
I właśnie tego się obawiałem. Że testimonial od Margaret Atwood na okładce to wszystko, co Naomi Alderman ma do zaoferowania. Zresztą, pojawiło się trochę podobnych opinii w blogosferze, były też komentarze mówiące, że Siła to wielkie rozczarowanie. Tak to jest, jak się siada do lektury na endorfinach napędzonych przez dobrą kampanię. Łatwo się zawieść.
Prądem go
Ja nie spodziewałem się po książce niczego dobrego i dlatego Siła Naomi Alderman mnie całkiem miło zaskoczyła. No jasne, że bez sukcesu Opowieści podręcznej na Netfliksie nie byłoby takiego hałasu wokół innych feministycznych dystopii, więc Alderman załapała się na najlepszy moment na publikację. Ale też nie można odmówić autorce ani świeżości pomysłu (rażące prądem kobiety, które najpierw organizują się w celu samoobrony, a potem inicjują nowe ruchy religijne i polityczne — dla mnie bomba), ani umiejętności trzymania czytelników w napięciu. Siłę czyta się jednym tchem, a przy okazji dostajemy całkiem udaną dystopię.
Zgadzam się z krytycznymi głosami, które ganiły Siłę za banalne rozwiązania, a czasami wręcz za brak pomysłu na pogłębioną wizję przyszłości. Kobiety stworzą świat tak samo paskudny jak mężczyźni, bo zło leży w naturze człowieka i nie zależy od płci? Banał. Tak czy siak czeka nas zagłada, albo atomowa, albo chemiczno-biologiczna? Kolejny banał. No i co z tego, skoro pewnie i tak za dwa-trzy lata będziemy oglądać na Netfliksie oparty na książce serial. Albo jakiś podobny.
Plusy i minusy
Przy okazji miałbym małe zastrzeżenie — wielokrotnie podczas lektury miałem wrażenie, że Alderman pisała Siłę od razu z myślą o serialu albo filmie. Dlatego tak dużo w niej akcji, tak dużo literatury gatunkowej, a za mało filozoficznej refleksji. I dlatego powieść Naomi Alderman nie ma klasy Opowieści podręcznej albo Roku potopu Margaret Atwood.
Autorce nie udało się też ominąć paru poważnych mielizn (Proszę – mówi Newland, a ona wysyła porządne uderzenie, na tyle mocne, że Newland zaczyna szczękać zębami, sztywnieje i robi pod siebie prosto do wody. Brązowożółta chmura rozchodzi się za jego plecami jak wyrzucona z węża ogrodowego). Za to łapka w dół.
Ale są też nieźle skonstruowane fragmenty, w których czuć i zjadliwą ironię, i talent autorki. Na przykład takie, w których pojawia się literacki seksizm à rebours, a jednak nadal seksizm: Później, w hotelu, Margot stawia kilka drinków młodemu urzędnikowi z amerykańskiej ambasady na Ukrainie. On słucha jej z zajęciem – w końcu czemu nie? Margot to kobieta, która widziała to i owo. W windzie, kiedy jadą do jej apartamentu, kładzie dłoń na jego młodych jędrnych pośladkach.
No to Was z taką wizją zostawię.
3/5
PS. Dzisiaj wyjątkowo nie moja plejlista, tylko wyszperana, ale za to bardzo porządna. Mój ulubiony numer to Little Trouble Girl Sonic Youth. Miłego słuchania!