Kolejna bardzo ważna książka z Czarnego. Tym razem o Akcji “Wisła” — ukazanej przede wszystkim z punktu widzenia więźniów Jaworzna i ludzi pokrzywdzonych przez wojsko i UB podczas deportacji.
Syrop z piołunu Pawła Smoleńskiego jest ważną książką nie tylko ze względu na zgromadzony w niej materiał dokumentalny, ale też w związku z poruszonym w niej problemem podwójnej moralności Polaków. Moralności Kalego — źle jak nas krzywdzą, ale jak my krzywdzimy innych, to już jest dobrze.
Zbrodnia według Norymbergi
Klamrą kompozycyjną książki Smoleńskiego jest definicja zbrodni przeciwko ludzkości, która sformułowana została przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy z Norymbergi podczas procesu zbrodniarzy nazistowskich. W tej definicji mieszczą się m.in. deportacja lub przymusowe przemieszczanie ludności, gwałty, morderstwa i tortury popełniane w ramach rozległego lub systematycznego, świadomego ataku skierowanego przeciwko ludności cywilnej.
Paweł Smoleński cytuje tę definicję na początku książki, by przejść do niej w podsumowaniu i zadać kilka ważnych pytań. Na przykład o to, z jakiego powodu rzeszowski IPN wzbraniał się przed wszczęciem śledztwa w sprawie legalności Akcji “Wisła”. I dlaczego fałszywie rozumiana racja stanu nie pozwala Polsce na prawdziwe przyznanie się do zbrodni (mimo potępienia Akcji “Wisła” przez polski Senat, Aleksandra Kwaśniewskiego i Lecha Kaczyńskiego). Bo kwestia zadośćuczynienia za wywózki i Jaworzno jest jeszcze bardziej skomplikowana.
Syrop z piołunu trzeba przeczytać przynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze — podejmuje ważny i wciąż chyba niedostatecznie wyeksponowany w publicystyce temat, jakim jest zbrodniczość Akcji “Wisła”. Po drugie — rzuca kolejne światło na skomplikowany charakter narodowościowy w Polsce powojennej. I po trzecie — po lekturze reportażu Pawła Smoleńskiego okrzyki faszystowskie z ostatniego marszu brzmią jeszcze bardziej złowrogo.
Trudne wnioski
Nasuwa mi się w związku z tym kilka ponurych wniosków. Jeden z nich jest taki, że resentyment pomiędzy Polakami i Ukraińcami jest tak wielki, że niewiele potrzeba, by stare krzywdy znów zawisły na sztandarach skrajnych nacjonalistów. Co zresztą ma ostatnio coraz częściej miejsce. Łatwo się wypuszcza nacjonalistyczne demony z szafy, a nikt nie ma pomysłu na to, jak je do niej z powrotem wepchnąć.
Kolejny jest taki, że w kraju, w którym przesiedlono i rozproszono po tzw. Ziemiach Odzyskanych mieszkańców całego regionu, w tym znaczną część rodzin mieszanej narodowości, mówienie o jedności etnicznej i narodowej jest sporym nieporozumieniem.
I wreszcie Smoleński podejmuje trudny temat polskiego ekumenizmu. W latach 90. ruch ekumeniczny zapoczątkowany przez papieża doprowadził do zbliżenia Kościoła i Cerkwi, włącznie z pierwszymi krokami ku przebaczeniu win. Dziś cała ta praca została (jak się wydaje) zaprzepaszczona. Samymi instytucjami kościelnymi zupełnie bym się nie przejmował, ale za nimi idą zwykli ludzie. Tacy, którzy mają coraz mniej ochoty do wybaczania i proszenia o wybaczenie.
Jak pisze Smoleński: kłopot w tym, że Jan Paweł II ma w Polsce najwięcej pomników, najwięcej ulic nosi jego imię, ale nauki, które głosił, należą do najbardziej lekceważonych. I co poradzić?
5/5
PS. Książka jest dla mnie ważna także z powodów osobistych — jestem wnukiem przesiedleńców, a mojego dziadka zwinęli do Jaworzna zaraz po powrocie z pracy przymusowej w Niemczech. Jak większość niewolników, pod koniec wojny dziadek był wykorzystywany przez Niemców podczas bombardowań jako żywa tarcza. W nagrodę za ocalenie dostał kilka miesięcy głodu i bicia w Jaworznie. O samym obozie niewiele wspominał, większości dowiedziałem się od Motyki i Smoleńskiego.