Niedługa książeczka napisana częściowo w formie scenariusza filmowego, ale w elegancki, dygresyjny sposób, bardziej postmodernistyczny niż romantyczny. Dużo śmiechu, cheap thrills i ważny temat sprzedany jakby mimochodem.
A jest to temat kompleksu wynikającego z przynależności do mniejszości kulturowej. Ucieczka z Chinatown jest tekstem o próbie wybicia się Azjaty z Ameryce. Od razu po bandzie, czyli mowa o hollywoodzkim przemyśle filmowym. Jak przestać być Typowym Azjatą i stać się Gościem od Kung-Fu? To oczywiście tylko migdałowy opłatek na samym wierzchu znacznie poważniejszych kompleksów.
Charles Yu jest dzieckiem imigrantów z Tajwanu, więc chyba przemycił tu sporo własnych doświadczeń. I jedzie po bandzie. Jest political incorrect, rzuca trzema kolorami — żółtym, czarnym i białym — na prawo i lewo z wdziękiem rapera (w świecie Czerni i Bieli każdy zaczyna jako Typowy Azjata). I jakoś mu to uchodzi na sucho, bo całość topi w kampie, miesza ze scenami filmowymi, a gdy porusza bardziej wrażliwą nutę, robi to bardzo wiarygodnie. Można się z nim i bawić, i wzruszać.
Ładny kamp? Ot, choćby taka scena filmowa: Wu odnajduje Dorothy w plątaninie ciał, bierze ją za rękę, ściska lekko i szepcze jej do ucha: To nie jest historia miłosna. Ani nasza. Po prostu tak tu jesteśmy razem. W zupełności mi to wystarczy.
Mi się podoba.
Minusy? Po tygodniu nie pamiętam zakończenia tej historii. Nie wiem, czy bohater uciekł z Chinatown, czy nie. Ale to pewnie historia o mnie, a nie o książce. Zresztą, mam tak z większością książek — nie pamiętam zakończeń. A jak już pamiętam, klasyfikuję rzecz bardzo wysoko. I znowu — to nie jest historia o książce.
5/6
PS. Dziś muzyka kompletnie od czapy, po prostu przyszła ostatnio paczka z Koszyc, a w niej m.in. pięknie zapakowana w kartonową kopertę podwójna płytka gitarzysty Miloša Železňáka, którego słyszałem na żywo bodajże w Bratysławie na festiwalu Hevhetii. Lubię takie ładne gadżety. Jáno, ďakujem veľmi pekne!