Dwa bliźniacze miasteczka atomowe — Richland w USA i Oziorsk w ZSRR. Każde z nich stanowi wzorcowe miasto ponowoczesności — rządzone autorytarnie, z nadzorem 24h, wieżyczkami strażniczymi, ograniczoną wolnością handlu (ale za to z całkiem wysokim poziomem zamożności mieszkańców), inwigilacją i stałą obecnością bezpieki. A także z gigantyczną fabryką plutonu w najbliższym sąsiedztwie.
Reportaż Plutopia. Atomowe miasta i nieznane katastrofy nuklearne traktuje o fenomenie politycznym oraz socjologicznym — Oziorsk naśladował zgniły Zachód (nawet plany fabryki plutonu wyciekły z Richland), a Amerykanie sami sobie ograniczyli swobody obywatelskie na wzór sowiecki, z czego byli niezwykle zadowoleni.
Kombinat pracuje oddycha buduje
Historia powstawania i rozwoju miasteczek atomowych i położonych w ich sąsiedztwie kombinatów przetwarzających uran, by pozyskać z niego pluton do bomb jądrowych to najciekawsza część książki. Stanowi świetny komentarz do całej zimnowojennej polityki i retoryki. Uderzające jest podobieństwo propagandy stosowanej po obu stronach oceanu (produkując bombę atomową bronimy ojczyzny, a nie stwarzamy nowe zagrożenie dla życia na Ziemi). Do niewesołych refleksji prowadzą też ukazane w książce podobieństwa w zarządzaniu kombinatami atomowymi. W obu przypadkach wiązało się to z tworzeniem społeczności samoograniczających swoje prawa obywatelskie w imię prawa do konsumpcji na wyższym poziomie od reszty kraju. A ten model był kopiowany w kolejnych amerykańskich i radzieckich miasteczkach atomowych.
Czy takie będą społeczeństwa przyszłości? Brzmi to jak ponura wizja Philipa K. Dicka, ale z reportażu Kate Brown wynika, że plutopie (czyli plutonowe miasta idealne) stanowią znakomity punkt odniesienia dla wielu katastrof, które miały nadejść pod koniec zimnej wojny, a także po jej zakończeniu. Katastrof politycznych, technologicznych i ekologicznych. To, co wydarzyło się w Czarnobylu i w Fukushimie, miało precedens w kombinacie plutonowym Majak koło Oziorska. A trwałe skażenie ogromnych obszarów położonych wokół nuklearnych stref zakazanych w USA i ZSRR oznaczało ciche przyzwolenie na obecność radioaktywnych stref zagrożenia, ze wszystkimi ich konsekwencjami — chorobami genetycznymi, rakiem, zatruciem wód i gleb, przedwczesną umieralnością. A w skrajnych przypadkach deportacją całych wiosek. I znów — Czarnobyl nie był pierwszą taką katastrofą.
Bez emocji
Zastrzeżenia? Trochę zbyt suchy, skondensowany styl prof. Brown. Zwłaszcza w częściach trzeciej i czwartej, poświęconych katastrofom ekologicznym i chorobom wywołanym przez napromieniowanie. Kate Brown głęboko współczuje ofiarom atomu i kibicuje aktywistkom działającym w imieniu poszkodowanych (tak się składa, że to zawsze są kobiety — nieprzypadkowo). Ale w jej relacji w ogóle nie ma miejsca na emocje. A to właśnie emocje zadecydowały m.in. o ogromnej sile książki Czarnobylska modlitwa Swietłany Aleksijewicz. Kate Brown cechuje akademicka powściągliwość, co z pewnością jest cenne dla Plutopii jako materiału dokumentalnego, ale tekst jest mało atrakcyjny literacko. Albo po prostu — mniej więcej od połowy tej obszernej książki czytelnik zaczyna się nudzić.
Ale i tak warto przebrnąć. A potem mieć nadzieję, że jutro jednak nie zaczyna się dziś.
3,5/5