Powrót do Amiens, czyli “Zmiana” Édouarda Louisa

Louis - Zmiana
Francuski pisarz znów wraca do swojego Amiens i do zadupia w Normandii, z którego do Amiens uciekł, podobnie jak Didier Eribon wracał do Reims. Znów, bo już o tym pisał w książce Koniec z Eddym. A jednak jest to ciekawe i poruszające. Znowu.

Wspo­mi­nam Eri­bo­na, bo jest on jed­nym z waż­nych boha­te­rów tej auto­bio­gra­ficz­nej pro­zy. Autor Powro­tu do Reims jest czło­wie­kiem, na któ­rym Louis się wzo­ro­wał, z któ­rym się przy­jaź­nił i któ­ry mu uła­twił meta­mor­fo­zę z czło­wie­ka zni­kąd w pisa­rza. Jest mu poświę­co­na dru­ga część tej książki.

Ale mnie bar­dziej poru­sza ta pierw­sza, o pięk­nej przy­jaź­ni. Ele­na, przy­ja­ciół­ka Louisa z okre­su dora­sta­nia, tro­chę się w przy­szłym pisa­rzu kocha­ła, ale jakoś zaak­cep­to­wa­ła jego homo­sek­su­alizm, a przede wszyst­kim prze­ku­ła go w cał­kiem nowe­go czło­wie­ka. Gdy ich przy­jaźń się roz­pa­da, czuć auten­tycz­ny smu­tek. Nie odci­na się tak od ludzi. Dupek z tego Louisa.

Pisarz zata­cza koło i w zasa­dzie spi­su­je jesz­cze raz to samo, o czym czy­ta­li­śmy już w debiu­cie (Koniec z Eddym). Żar­to­wa­łem już nie­raz, że Louis pisze w kół­ko tę samą książ­kę. Raz sku­pia się na sobie, innym razem na ojcu, wresz­cie na mat­ce. I pisze w kół­ko histo­rię o wła­snej prze­mia­nie. Gdy­by znów na matu­rze poja­wia­ły się tema­ty o meta­mor­fo­zie boha­te­ra, to zamiast o Kmi­ci­cu, moż­na by pisać o auto­bio­gra­fiach Édo­uar­da Louisa.

Ale w jakiś spo­sób jest to ład­ne. Nie wiem, czy to jesz­cze lite­ra­tu­ra. Może eks­hi­bi­cjo­nizm, auto­te­ra­pia ze szczyp­tą sztu­ki, ale szczyp­tą tyl­ko. Dobrze jed­nak mi się do tej histo­rii wraca.

Za coś tego pisa­rza lubię. Na pew­no nie za bez­po­śred­niość w opi­sach scen ero­tycz­nych (napraw­dę, nie lubię o tym czy­tać, jeśli sce­ny ero­tycz­ne przy­po­mi­na­ją ama­tor­skie por­no, a nie sztu­kę). Coś ład­ne­go poja­wia się tu i ówdzie, jak­by na mar­gi­ne­sie, na przy­kład w trzech krót­kich obraz­kach, poka­za­nych jeden po dru­gim, a poświę­co­nych Elenie:

Przy­po­mi­na mi się teraz, jak Ele­na ze śmie­chem mówi­ła, że zęby i szczę­kę mam tak nie­fo­rem­ne, że kie­dy umrę, zabie­rze moją czasz­kę i zro­bi z niej popiel­nicz­kę. Była jedy­ną oso­bą, któ­ra mogła mówić takie rze­czy, nie robiąc mi przykrości.

W liceum zapi­sa­łem się z nią do klu­bu haiku. Two­rzy­li­śmy haiku ero­tycz­ne i z powo­du tema­tu nie moż­na ich było, jak innych, wie­szać w kory­ta­rzach biblio­te­ki. Musia­ła śmiać się z tej spra­wy co naj­mniej przez rok. A ja razem z nią.

Swój lunch koń­czy­ła zawsze przede mną i kie­dy nic jej już nie zosta­ło, zaczy­na­ła pod­ja­dać z moje­go tale­rza. Kie­dy pro­te­sto­wa­łem, mówi­ła: „To dla­te­go, że od dwóch dni nie jadłam!”. Wzru­sza­łem ramionami.

I tyle.

4/6

PS. Black Light jest bar­dzo sła­bą pły­tą Gro­ove Arma­dy, total­nie nie­rów­ną. Ale uwiel­biam pierw­szy numer. Robię się przy nim sen­ty­men­tal­ny, więc pasuje.

Powrót do Amiens, czy­li “Zmia­na” Édo­uar­da Louisa
Facebooktwitterlinkedintumblrmail