Niewielka rozmiarowo powieść Rozwód w Budzie Máraiego z 1935 roku to trochę taka wprawka do słynnego Żaru. Wprawka zachwycająca rozmachem, kunsztowną kompozycją i gęstością znaczeń.
Podobieństwo pomiędzy Żarem i Rozwodem w Budzie jest dość oczywiste na płaszczyźnie formalnej. W obu przypadkach konfrontacja postaw pomiędzy bohaterami rozgrywa się podczas długiej nocnej rozmowy. W obu tekstach jest to bardzo rozbudowana dyskusja pomiędzy mężczyznami, których łączy kobieta. W Żarze jest to mocniej umotywowane, bo więzi między bohaterami są dużo silniejsze, wielopłaszczyznowe. Za to Rozwód w Budzie zawiera szersze tło społeczne — pisarz wciąż znajdował się wtedy w orbicie Dzieła Garrenów, stanowiącego zdumiewającą, epicką panoramę upadającego węgierskiego patrycjatu. I z tego powodu książka ma jeszcze sporo wspólnego z Wyznaniami patrycjusza. Znacie to wszystko? Nawet jeśli, to Rozwód w Budzie i tak warto przeczytać, bo rzecz jest szczególnej urody.
To nie jest książka dla niecierpliwych czytelników. Zanim się rozwinie, musi minąć mniej więcej połowa powieści, zarezerwowana dla węgierskiego patrycjatu jako zbiorowości. Śledzimy w niej również prywatne historie rodzin bohaterów, ale nie można pozbyć się wrażenia, że to uwertura. Márai słynie z tych przydługich uwertur — tak jest w Żarze, tak jest też w każdym kolejnym tomie Dzieła Garrenów. Ja je lubię — słychać w nich zalążki tonów, w które pisarz uderzy w grand finale. Do połowy tekstu mamy wiązankę rapsodii, a pod koniec serię operowych arii.
Najwięcej przyjemności sprawia mi taki właśnie odbiór tekstów Máraiego — muzyczny. Czytam je tak, jakbym słuchał następujących po sobie pieśni, z których wyłania się coś na kształt symfonii. W finale pisarz powtarza po wielokroć główne lejtomotywy: Śniła ci się? Dziesięć lat… Tak, zabiłem ją. Czy śniła Ci się Anna? Powiedziałeś: dziesięć lat temu. Czy w tych latach śniła ci się Anna? Gdyby ktoś zapytał mnie, co rozumiem pod pojęciem literackości, odpowiedziałbym, że właśnie to. Nie sześćsetstronicową powieść o perypetiach bohaterów tu i ówdzie, lecz kilkadziesiąt stron zagęszczonych tak, że można je pomylić z pieśnią muzyczną.
Tak jest u Bernharda, Gombrowicza, Schulza, czasami u Kundery (ale ja Kundery już nie lubię). I z tego powodu Rozwód w Budzie dostaje ode mnie mocną rekomendację — mimo, że z pozoru wydaje się wprawką do Żaru.
4/5
PS. Rozwód w Budzie można czytać przy dowolnej symfonii Mahlera albo przy Rapsodiach węgierskich Liszta. Ale ja pójdę pod prąd i polecam koncert progrockowej grupy Renaissance. Głównie dlatego, że nie mogę się od niej uwolnić i rzeczywiście czytam ostatnio przy tym książki. Posłuchajcie sobie Pieśni Szecherezady, w której główną rolę odgrywa piękny dialog między Księżniczką Szecherezadą i Sułtanem. W jakiś sposób to się uzupełnia z konfrontacjami bohaterów z powieści Máraiego — chociaż u niego to byłby raczej dialog Sułtana z jakimś innym księciem. Szczególnej uwadze polecam okolice 13 minuty, czyli poruszające Love Theme, w którym Szecherezada kilkakrotnie powtarza temat Oh, my love. Tak jak doktor Greiner pytający raz po raz: Czy śniła Ci się Anna?