Ostatnia jak dotąd książka Rankova łączy powieść akademicką z refleksją o czechosłowackiej wersji komunizmu w okropnym okresie tzw. normalizacji, czyli po upadku Praskiej Wiosny.
Tytuł mnie zanęcił, w końcu jako polonista zajmuję się językiem nieustannie. Ale jednak nie chodzi o językoznawstwo, a o prawdziwy kawałek mięśnia tworzącego język. A konkretnie o relikwię ze średniowiecza. Język Jana Nepomucena, praskiego duchownego z XIV wieku, miał podobno nie ulegać rozkładowi, w związku z czym kościół katolicki ogłosił go świętym. Historia była mocna, bo św. Jan Nepomucen miał być podobno spowiednikiem królowej, a na tortury zakończone śmiercią przez utopienie w Wełtawie miał skazać go król Wacław IV. Duchowny nie złamał tajemnicy spowiedzi i nie wyjawił Wacławowi IV grzeszków królowej.
Problem w tym, że Jan Nepomucen najprawdopodobniej w ogóle Zofii Bawarskiej nie spowiadał. Jego śmierć była głośnym epizodem bardziej złożonej potyczki między tronem i kościołem. Potyczki zresztą bardzo wieloznacznej, bo kościół w XIV wieku wybitnie osłabiał państwo czeskie, zajmując ogromne terytorium wyłączone spod jurysdykcji króla. I to jest właśnie problem omawiany przez bohaterów książki Rankova podczas seminarium na pierwszym roku studiów historycznych (naprawdę na Uniwersytecie Karola z marszu zaczynało się od takich seminariów?).
I tu zaczynają się komplikacje. Bo powtarzana przez wieki legenda jest bezwzględnie krytykowana przez z pozoru wnikliwego wykładowcę, który jednak okazuje się smutnym aparatczykiem bolszewickim, fanatycznym komunistą. Czwórka studentów wkręca się bardzo mocno w dyskusję wokół badania autentyczności relikwii, przy okazji wkręcając się w tylnymi drzwiami w katolicką religijność (jedna ze studentek jest mocno wierząca, a nawet ateistycznym kolegom zaczyna to imponować). w tym momencie książka się trochę rozłazi, bo z wnikliwego studium o czechosłowackim komunizmie robi się dość standardowy obrazek o ludziach oscylujących między marksizmem-leninizmem a przaśną religijnością opartą na cudach i kulcie świętych. Tyle, że krytykę tej religijności wygłasza szuja.
Jest przejmująca partia o obłędzie jednej z bohaterek — a to ona mówi, że średniowieczne tortury i katownia bezpieki są tym samym, nic się nie zmieniło od czasów sprzed Husa. Jest uroczy obrazek studentów odkrywających pierwszą miłość, czeski bigbit i zachodniego rocka (m.in. Stonesów). Ale jest też dużo gadania podczas seminarium, a także sporo przydługich ustępów o historii średniowiecza i czechosłowackiej partii komunistycznej. Niektóre z tych warstw ujmują, inne usypiają. A szkoda, bo to przecież w sumie bardzo piękna i poruszająca powieść.
4/6
PS. Całkowicie bez związku z treścią, po prostu za sprawą kolorystyki — bardzo ładna okładka Legendy o języku dobrze komponuje mi się z nowiutką płytą zespołu Non Violent Communication. A jest to płyta o emocjach, spośród których moją ulubioną jest Radość:
PPS. Pomnik Jana Nepomucena z Poznania, bo mam pod nosem. Na Most Karola w tym roku nie zawędrowałem, a szkoda.