Trochę to trwało, ale jednak wrócił z powieścią. Andrzej Stasiuk ostatnimi laty głównie coś wspominał albo opisywał swoje rzeczywiste i duchowe podróże. Tym razem zaprasza do klasycznej fabuły.
No, klasycznej jak na Stasiuka. W Przewozie jak zwykle u niego wiele się nie dzieje, za to napięcie dramatyczne pomiędzy personami jest doładowane do maksimum. Choć z pozoru wydawać by się mogło, że nic ich łączyć nie może. A jednak lekturze Przewozu towarzyszy ogromne napięcie — wiadomo, że ktoś tu kogoś musi bardzo skrzywdzić, ale jeszcze nie wiadomo, kto to zrobi, komu i w jaki sposób. Nikt nie ma motywu do zbrodni i właściwie każdy go ma. Bo jest wojna, nie wiadomo o co chodzi i wszyscy dostają na głowę.
Trzeba Czynu
A bohaterowie to: polscy partyzanci, którzy bohatersko walczą ze świnią, żeby ją ubić i zjeść (nie kradną chłopu, wystawiają kwit), chłopi z kresowej wioski, młodziutcy i rozpaczliwie chwytający się życia Żydzi usiłujący uciec do mitycznego azylu w ZSRR, a do tego trochę bezimiennych żołnierzy niemieckich i radzieckich gdzieś wokół. Niemcy szykują się do inwazji na Związek Radziecki, wysyłają samoloty na zwiady i pichcą coś w kuchniach polowych po nadgranicznych lasach. Sowieci próbują wywąchać, o co chodzi, ale tak, żeby nie wkurwiać Hitlera. A nasi żołnierze przeklęci głównie okradają chłopów z mięsa i samogonu, w pijackim amoku marząc o Wielkiej Polsce, Czynie i Chwale. Że my z Bogiem w sercu nauczymy barbarzyńców ze wschodu i zachodu jak należy żyć godnie. Strach im nie nalać, a jeszcze gorzej jednak nalać.
No i główny bohater, spolszczony Rusin, choć w sumie narodowościowo i ideowo niedookreślony, przemycający ludzi na drugą stronę rzeki. Do Sowietów i z powrotem. Czy młodziutkiej Żydówce i zakochanemu w niej chłopaku uda się ocalić swoje marzenia? Czy dzielni partyzanci wykażą się prawdziwym męstwem? Nic nie zdradzę, ale to Stasiuk.
Coś tu dupnie
Książka jest w wielu fragmentach urzekająco zmysłowa, ale jeszcze częściej odpychająca, obrzydliwa. Stasiuk operuje zapachami i barwami w taki sposób, że dominuje ta zgniła paleta. Ale od czasu do czasu przemyca coś z poezji. I ten nastrój — od razu wiadomo, że tu coś dupnie. Niemcy boją się lasu, Sowieci boją się Niemców, a chłopi w chałupach boją się każdego szmeru, bo może skończyć się brutalnym gwałtem, poderżniętym gardłem, a najczęściej i jednym, i drugim. Kraj zły. I tak to narastało, całymi tygodniami i miesiącami, aż musiało się wypełnić. Ale o tym Stasiuk już nie pisze, bo skupia się na prywatnych nieszczęściach, na cierpienie narodów już tu miejsca brakuje. I dobrze, zwykle w historii było na odwrót.
Jeżeli bym tę powieść odchudził, to o te partie współczesne, w których Stasiuk podróżuje do miejsc opisywanych w powieści właściwej. Bo już tych Stasiukowych podróży trochę się naczytaliśmy, a powieść lubi być zwarta. Szczerze mówiąc, ja sobie kilka ostatnich pozycji Stasiuka odpuściłem, śledziłem go uważnie tak mniej więcej do książki Taksim, a potem wyrywkowo. Powrót do powieści mnie skusił — i bardzo dobrze. Stasiuk w Przewozie przypomniał czytelnikom, że jest autorem i Opowieści galicyjskich, i Murów Hebronu.
To znakomita i ważna lektura. Ale też wybitnie nieprzyjemna. Czytacie na własne ryzyko.
5/6
PS. Jak dobra książka, to musi być też porządna muzyka. Symfonia Fabryki Ursus to rzecz wybitna, proszę koniecznie posłuchać. Przynajmniej kilka razy, bo trzeba się przedrzeć.