Pierwsza porządna biografia Góreckiego ukazała się na trzy miesiące przed nową wersją słynnej Symfonii pieśni żałosnych — jak dotąd najbardziej kontrowersyjnej, bo z Beth Gibbons w roli solistki (pisałem o tym w felietonie do “Lizarda”). To znakomita okazja, żeby lepiej przybliżyć sobie postać jednego z najbardziej fenomenalnych polskich kompozytorów wszech czasów.
Całkiem niedawno, bo przy okazji premiery płyty Górecki Ahead braci Olesiów, postulowałem o to, aby uznać Góreckiego za nasze dobro narodowe. Historia o tym, jak Symfonia pieśni żałosnych zawsze sama się opowiadała na moich zajęciach z wiedzy o kulturze — moment, w którym Górecki dystansował Michaela Jacksona i Nirvanę w zestawieniach sprzedażowych zawsze przyprawia o rumieńce. Dodajmy do tego kult, jakim Góreckiego otaczali muzycy trip-hopowi (o czym świadczy pamiętna piosenka grupy Lamb, ale przecież Goldie i Bjork też powoływali się na III Symfonię), a będzie jasne, że hołd złożony przez Beth Gibbons nie był przypadkowy. Można tej płyty nie lubić. Można marudzić, że Beth Gibbons nie zna ani nut, ani języka polskiego. Ale to jest naprawdę ekscytujące wydarzenie.
Właśnie w takim tonie wypowiadał się na Polifonii Bartek Chaciński — przekonując, że Górecki zupełnie niechcący zrobił Polsce wspaniały PR. Taki bez napinki, bez padania na kolana, od niechcenia, przypadkiem właściwie. Ale to jest w międzynarodowym sukcesie III Symfonii najpiękniejsze — ze skromnej, regionalnej, a właściwie lokalnej twórczości muzycznej (sakralnej, nie bójmy się tego przyznać) wyklarowało się dzieło, które zawróciło w głowie całym rzeszom słuchaczy na całym świecie, a hołd Góreckiemu składali ludzie z najróżniejszych światów, od muzyki poważnej, poprzez jazz, aż po pop właściwie. Lepiej chwalić się tym niż przez nikogo bez przymusu nie czytanymi nowelkami pozytywistycznymi.
I tu właściwie zaczyna się problem z książką Marii Wilczek-Krupy. Bo jej biografia właściwie wcale nie wyjaśnia międzynarodowego fenomenu popularności Góreckiego. Z książki Górecki. Geniusz i upór wyłania się raczej obraz religijnego konserwatysty (którym Górecki w istocie był), którego sukces dopadł właściwie wbrew woli samego zainteresowanego. I pewnie tak było. Ja jednak wolę mieć w głowie inny, może zafałszowany, ale jednak bardziej atrakcyjny obraz Góreckiego. Samotnego geniusza, który antycypuje i współczesny minimalizm w postaci naśladowców Philipa Glassa, i wybrzmiewający w nieskończoność postrock spod znaku Godspeed You! Black Emperor. Tak postrzegałem Góreckiego przed laty i wcale nie mam ochoty sobie tego wizerunku psuć.
A książka Wilczek-Krupy psuje. Nie dlatego, że biografia jej pióra jest słaba. Wręcz przeciwnie, jest znakomita. Napisana z literackim polotem (np. elementy stylizacji na gwarę śląską w partiach tekstu poświęconych dzieciństwu kompozytora), wnikliwa, tworzona z niezwykłą dociekliwością i dbałością o szczegół. Nieczęsto biografie czyta się tak, jak dobrą literaturę. Tę biografię właśnie tak się czyta.
Rzecz w tym, że autorka robi wszystko, by przywrócić Góreckiemu lokalność, zanurzenie w śląskości i tradycyjnej polskiej religijności, ludowej duchowości. Maria Wilczek-Krupa śledzi ścisłe związki Góreckiego z czystą muzyką sakralną, z której jego najważniejsze kompozycje się rzeczywiście wywodzą, a w konsekwencji skupia się głównie na tym, jak wielkie było oddanie kompozytora dla papieża Jana Pawła II. Podobnie, jak niegdyś w biografii Kilara.
Naprawdę nie ma w tym nic złego. To bardzo wartościowa praca o być może najważniejszym polskim kompozytorze współczesnej muzyki poważnej. A jednak konserwatyzm autorki sprawia, że otrzymujemy wizerunek tradycyjnego, religijnego patrioty. Niektórym to pasuje, inni raczej wolą widzieć w Góreckim prekursora modnych nurtów w muzyce współczesnej, ponad umownym podziałem na muzykę poważną i niepoważną.
Ja należę do tych drugich czytelników (i słuchaczy). Mi się ta nowa wersja Symfonii pieśni żałosnych z Beth Gibbons podoba. Mimo tego, że wokalistka Portishead nie zna ani nut, ani polskiego. Uważam, że to jest dla polskiej kultury atrakcyjne. Nawet, jeśli niezgodne z intencjami kompozytora.
3/5
PS. Recenzja w skróconej wersji ukazała się w 33. numerze “Lizard Magazynu”, w którym znalazł się też mój felieton poświęcony Góreckiemu. A na zdjęciu płyta braci Oleś, bo zawiera wspaniałe interpretacje m.in. Trzech pieśni w dawnym stylu oraz Małego requiem dla pewnej polki. Symfonii z Gibbons pry mikrofonie na zdjęciu nie ma, bo nie posiadam płyty, słuchałem ze streamingów.