Po barokowo-turpistycznej powieści Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica? Kuba Wojtaszczyk wraca do realizmu i krytyki polskiego piekiełka rodzinnego. Słońce narodu to książka z charakterem, ale do pierwszej ligi nie przejdzie.
Z kilku powodów. Wnikliwi czytelnicy wytykają anachronizmy, miłośnicy wciągających fabuł narzekają na porwaną konstrukcję, nieczytelność świata przedstawionego i zbyt duży stopień komplikacji losów bohaterów. A mi nie przeszkadza ani jedno, ani drugie, za to obawiam się, że żadna z historii nie obeszła mnie na tyle, żebym je pamiętał za miesiąc, chociaż narrator jedzie na wysokim C.
Fabuła jest przereklamowana
Ale ja w ogóle mam z tym problem — kompletnie nie obchodzą mnie losy bohaterów powieści. Pamiętam język, rytm, symbole, metafory, a losy bohaterów mam gdzieś, oczywiście poza tymi najbardziej wyrazistymi bohaterami. Po cichu uważam, że fabuła jest przereklamowana, a losy kolejnych Pawłów, Grażynek i Franków spycham w niepamięć razem z kolejnymi powieściami modnych pisarzy. Kompletnie nie pamiętam ości Karpowicza, za to koncepty z Balladyn i romansów śmieszą mnie do dziś. I pewnie tak będzie ze Słońcem narodu — warstwę realistyczną przysypią kolejne fabuły średniawych powieści współczesnych. A pod skórą zostanie pomysł Wojtaszczyka, który kazał swojemu bohaterowi przeżywać w snach, a potem w obłąkanych widzeniach swoje nieuświadomione dzieciństwo z innego, wyrugowanego i nielegalnego życia Żyda cudem uratowanego z Holocaustu.
Wątek węgiersko-żydowski jest tak samo gęsty, wizyjny i maniacki, jak Psy z Titanica. Część realistyczna czasami bywa czarująca jak nostalgiczne powieści Jerzego Sosnowskiego, czasami irytująca nadmiernym zagęszczeniem nieszczęść, które czynią fabułę kompletnie nieprawdopodobną — mimo, że wyciągniętą z jakiegoś starego pamiętnika z pchlego targu. Oczywiście na pierwszy plan wybija się historia Renaty, która pokochała papieża-Polaka miłością szczerą, ale ludzką i doczesną.
Sztuka designu
Kubę Wojtszczyka czytam i czytać będę, bo lubię jego maniakalny język i pociąg do barokowych konwencji, intryguje mnie jego świeże i nieoczywiste spojrzenie na polską rodzinę i tradycyjne polskie role społeczne, wreszcie — doceniam to, że umie pisać równie dobrze, jak Karpowicz i Twardoch. I dlatego jestem ciekaw, czy w kolejnej odsłonie pisarz znowu powędruje w obsesyjny styl Psów z Titanica, czy będzie kontynuował trop rodzinny, zainicjowany w debiucie i z takim sobie efektem kontynuowany w Słońcu narodu. No i ciągle mam nadzieję, że tym razem akcja będzie się odbywać nie na warszawskim Muranowie, tylko na poznańskich Jeżycach, gdzie pisarz aktualnie mieszka i skąd nadaje swoje Instagramy.
Bo Jeżyce to podobno jądro wszechświata.
3/5
PS. Wyjątkowe propsy za okładkę. Projekt graficzny z Matką Boską na szablonie do druku, razem z ceną i terminem przydatności do spożycia (do wydziurkowania) powinien dostać jakąś nagrodę w kategorii Polisz Dizajn. I śliczne koniki z tyłu. Fajnie mieć to w kolekcji.