Najważniejsza polska powieść dekadencka, niewybaczalnie zapominana przez wszystkich autorów programów nauczania języka polskiego w szkole średniej. Próchno starzeje się z klasą.
Właściwie to wcale nie miałem w planach tego Berenta. Pasjami czytam starocie, ale proza młodopolska jakoś nie bardzo. Wolę powieści realistyczne, te pozytywistyczne kobyły (ale raczej Prus i Orzeszkowa niż Sienkiewicz), Tołstoje i Balzaki. A jeśli już koniecznie musi być grana Młoda Polska, to numerem jeden jest Reymont. Powieści poetyckie o Sztuce przez wielkie S w oparach absyntu są zbyt hermetyczne, a przede wszystkim nieznośnie nadęte.
Moje pierwsze podejście do Próchna miało miejsce na studiach i było całkowicie nieudane. Już wyrosłem z etapu podniecania się dekadencją, już się nauczyłem, że Jama Michalika to muzeum z bardzo drogą kawą, a nie rzeczywista frajda. Młoda Polska awansowała na pierwsze miejsce w kategorii Najnudniejsza Epoka Literacka Ever. A Przybyszewski to zwykły oszust.
No zatem wcale nie miałem w planach tego Berenta. Ale tak wyszło, że Próchno to książka bardzo ważna dla mojego serdecznego kolegi, który na cześć tej powieści nazwał tak jedną ze swoich kapel. A właściwie projektów muzycznych, bo to zawsze efekt spotkań kapitalnych osobowości, a nie klasycznie pojmowane rockbandy. Próchno nagrało materiał bardzo mocny, niełatwy, ale rozkładający na łopatki, świetnie przyjęty przez krytykę muzyczną zajmującą się niezalem i hałasem.
Pod względem literackim płyta Próchna i powieść Berenta nie mają ze sobą nic wspólnego. Żadnych aluzji literackich. Tylko hołd złożony młodopolskiemu mistrzowi poprzez nazwę zespołu i tytuł albumu. A jednak czytając Berenta miałem czasami wrażenie, że w rytmie tej prozy, zwłaszcza przy okazji opisów miasta i industrialnego zgiełku, wyczuwam ten sam rejestr, w który uderza noise współczesnego Próchna. Choćby tutaj:
Szumiało miasto. Szły z dala tysiączne pogwary, turkot i głuche dudnienie, rozkołysane tu na przedmieściu w jakiś miarowy, senny takt. W tym rytmie sennego jakby walca, falowała, zda się, i ta u czarnych wież gotyckich zawisła jasna, żółtawa i zimna jak stal mgławica. Nieruchomo stała tylko rdzawa, niezmierzona głąb nieba, na której tu i owdzie, z rzadka, mrugnęła na chwilę mała, żółta gwiazda.
Albo obrzydliwa mgła, która każe ludziom spluwać ze wstrętem: Ta dotykalna prawie mgła jest obrzydliwie śliska i ciepła, ma się wrażenie piwnicznej pralni; czuć niemal wstrętny zapach mokrych ścierek. Ludzie podnoszą kołnierze, krzywią się, charczą i spluwają co krok.
Ciekawe, co by Berent powiedział na nasz ponowoczesny smog? Ale jest coś jeszcze. Czynnikiem łączącym noise (ale nie tylko noise, również sludge metal i inne skrajne, radykalne gatunki muzyki nieprzyjemnej) z dekadencką literaturą jest przekonanie o tym, że z próchno może nawozić glebę tak, by wyrastały z niej nowe twory, arcydzieła ducha (Wszak hojnie darzę rozkładem uczuć i ducha rozterką! Wszak hojnie ziarna sztuki sieję?… Patrz! — Jam jest sztuki waszej zabójczą potęgą). Rozkład poprzedza nowe życie, a śmietnik kultury może być miejscem oczyszczenia, katharsis, nie gorszym niż antyczny amfiteatr. Z takiego przekonania wyrastał brud Sonic Youth. I coś takiego można znaleźć w Próchnie, Drahu, Królestwie, Lonker See, Ugorach, Obiektach i całej reszcie młodego, ambitnego niezalu.
Stanęło na tym, że ponowne czytanie Berenta okazało się doświadczeniem nad wyraz przyjemnym. Jakoś udało mi się prześlizgnąć po fragmentach nudnych i przegadanych (młodopolskie pochwały nirwany), a znalazłem w Próchnie fragmenty naprawdę celne, z nadal aktualnymi refleksjami o odbiorze literatury. Na przykład taki:
Mój Borowski, a kto tam u was zajmuje się właściwie literaturą, czytuje książki? — Krytycy i panienki. — A kokoty nie? — Kokoty boją się jej, ponieważ jest zanadto cnotliwa. Gotowe się nawrócić i wykoleić w życiu.
Jak skrolluję Instagrama to myślę sobie, że chyba aż tak dużo się nie zmieniło.
5/5 (oba Próchna)