Porwanie Europy można traktować jako suplement do pięciotomowego Dziennika Sándora Máraiego, ale może być też ciekawym dokumentem ukazującym starą Europę kilka chwil po II wojnie światowej.
Tomik jest niewielkich rozmiarów (140 stron plus krótkie posłowie Ireny Makarewicz). Jednak jak zwykle u Máraiego tekst jest gęsty od znaczeń, dlatego też stanowi coś więcej niż dodatek do Dziennika. Zawiera zapis refleksji z podróży, jaką węgierski pisarz odbył na przełomie 1946 i 1947 roku, na chwilę przed emigracją. Márai spędził po kilka tygodni kolejno w Szwajcarii, Włoszech i Francji — w starym, romantycznym stylu. Szukał tam korzeni, przynależności do europejskiego ducha i odpowiedzi na pytanie o kondycję Europy po II wojnie światowej. I były to wysiłki rozczarowujące.
Jest to lektura dojmująca w czasach, gdy Putin szantażuje Zachód bronią atomową, a jego soldaty podpalają, rabują i gwałcą. Márai zadawał pytania o jedność Europy — o to, czy stary świat jest w stanie wypracować filozoficzne i moralne ramy, które mogłyby uchronić nas przed kolejnym nieszczęściem. Jednocześnie podkreślał, że w czasach atomu jest to wątpliwe — prędzej czy później znajdzie się jakiś szaleniec, który naciśnie czerwony guzik. Márai uważał, że miało się to stać krótko po zakończeniu II wojny światowej. Ludzie wtedy wierzyli w rychły wybuch kolejnej, tym razem jądrowej.
Stało się inaczej. Jednak gorzki ton refleksji węgierskiego pisarza, w dodatku pisarza starego typu, stanowiącego sumienia swojego narodu (i w ogóle Europejczyków) jak wcześniej u nas Prus i Żeromski, nagle znacząco się uaktualnił. Warto zatem zetrzeć z tych zapisków kurz — nie tylko po to, żeby dokompletować biblioteczkę o kolejnego Máraiego. Co zresztą również warto uczynić, bo jest to literatura z najwyższej półki.
Co ciekawe, autor Rozwodu w Budzie mniej pisze o zwiedzanych miastach — m.in. Bernie, Paryżu, Rzymie, Neapolu — niż o książkach, które podczas podróży kartkował. Jest w tym implikowana swoista niewiara we właściwy przedmiot, któremu poświęcone są sporządzane notatki, czyli w kondycję Europy. Ale patrząc na to z innej perspektywy, można dostrzec wiarę w potęgę literatury. Mimo wszystko. A to zawsze coś.
5/6
PS. Razem z tomikiem Máraiego otworzyłem paczkę z płytami wydanymi w Koszycach. A to przecież mała ojczyna tego pisarza, zatem tradycyjnie już wrzucam dobro od Hevhetii. Zánikový horizont może nie jest arcydziełem, ale cieszy ucho — zawiera porządny jazz rock z ambientowymi inklinacjami (jest gitara Davida Kollara, który gości tutaj na blogu bardzo często), kojarzący się trochę z materiałem od labeli RareNoise i MoonJune Records. Czyli warto bujnąć przy czytaniu książki. Nie tylko Máraiego.