Tytuł największej powieści Davida Fostera Wallace’a pochodzi z Hamleta, ze sceny cmentarnej. Hamlet zasadniczo bardzo dużo gada, a w uczonych książkach znajduje tylko słowa, słowa, słowa. No i z Niewyczerpanym żartem też tak jest.
Najpierw wspomnienie. Jakieś 15 lat temu jeździłem na podyplomówkę do Gdańska. Nocowałem wtedy parę razy na podłodze u kolegi na Wrzeszczu. Spijaliśmy dwie Balantyny, słuchaliśmy metalu i tak dalej. No i tam na Wrzeszczu mieszkał jeszcze jeden znajomy anglista, który akurat wtedy czytał Infinite Jest. No to zapytałem, o czym jest ten Infinite Jest, a on na to, że to trudno tak streścić i w sumie nie wiadomo do końca, o czym to jest, ale to mistrzostwo języka angielskiego, wtedy jeszcze nieprzetłumaczone na polski. Że w ogóle totalne arcydzieło stawiane obok Ulissesa ze względu na skalę eksperymentu i komplikację formy. No to jak miałem nie przeczytać? Mój angielski nie pozwala mi na czytanie aż takich arcydzieł w oryginale, więc grzecznie czekałem na przekład. I jest.
Przeczytałem i jestem z tego powodu zadowolony, bo jestem snobem. Czy to był miło spędzony czas? Nie. Lektura Wallace’a zbiegła mi się z ogólnym rozwaleniem emocjonalnym, ale nie o tym jest ta historia. Żart Wallace’a nie jest wcale śmieszny, za to pęka od nadmiaru słów — grubo ponad tysiąc stron drobnym maczkiem w wydaniu papierowym, ja zdecydowanie postawiłem na mniej przytłaczającą i lżejszą przy podnoszeniu cyfrę. Fabuła jest szczątkowa, cała materia książki to słowa, słowa, słowa. W końcu powieść encyklopedyczna.
Zmordowały mnie te niekończące się wyliczenia istniejących lub nieistniejących (who cares?) narkotyków, leków, budynków itp. Zamęczyły śmiertelnie nudne, wielostronicowe ustępy o niczym, a przecież Prousta czytałem z entuzjazmem. Niewyczerpanemu żartowi daleko do Ulissesa, bo przegadanie nie oznacza doskonałej formy artystycznej.
Ale jest i rewers. Dystopijna wizja świata typu not so distant future w jakiś sposób się sprawdziła — rządzi nami Rozrywka. Tyle że nie taka, jak w wizji Wallace’a (telewizja podkręcona o elementy VR, silnie uzależniająca), tylko taka, którą sobie sami tworzymy, co idzie w parze z jeszcze silniejszym uzależnieniem. Bo czym innym jak nie Rozrywką są te wszystkie FB, IG, TokiToki i cała reszta? Życie instant na dopaminie.
O, albo takie kwiatki: Połowa wszystkich mieszkańców Bostonu pracuje obecnie z domu przez jakieś łącze cyfrowe. 50% całej edukacji publicznej przekazywane jest drogą akredytowanych zakodowanych impulsów, które można odbierać na kanapie w domu. Czy nie było podobnie w zasranym 2020 i zasranym 2021?
Bawi mnie też ukazania w wizji Wallace’a sytuacja polityczna. Stany i Kanada właściwie skolonizowały Meksyk, umieszczając figurantów w rządzie. Stany traktują Kanadę jako wielki śmietnik na skażenia biochemiczne (włączając w to zatrute powietrze), za co kanadyjscy separatyści z Quebecu usiłują wziąć odwet, nawet z sukcesami, a Kanada zaczyna powoli wygrywać w obszarze soft power. I w tym wszystkim dwóch tajniaków szuka filmu reprezentującego Rozrywkę w stanie czystym, obezwładniający wolę i właściwie uśmiercający film, uzależniający za pierwszym razem i na zawsze. Szukają, żeby użyć go jako broni. Jak w starym skeczu Monty Pythona o najśmieszniejszym dowcipie na świecie.
Przy czym sam Niewyczerpany żart specjalnie śmieszny nie jest. Słowa, słowa, słowa.
4/6
PS. Nie umiem zdecydować się na żadną płytę, bo czytałem tego Wallace’a przez cały grudzień, więc sporo ich poleciało. Dorzucę zatem nowy numer “Lizarda”, w którym pisałem m.in. o powieści Wallace’a, w firmowym felietonie Literatura sautée.