Najbardziej przereklamowany styl w historii rocka i parę fajnych, szczerych płyt. Dużo dobrej nutki, ale też wokalne maniery Cornella i Veddera, zarżnięte całkiem przez radio i MTV. Piotr Jagielski opowiada o tym grandżu bardzo ładnie i wciągająco.
Podobnie, jak niegdyś ładnie opowiadał o jazzie — w Świętej tradycji, własnym głosie. Kiedyś miałem o tej książce skrobnąć, ale jakoś mi się zapomniało. No więc z Jagielskim jest tak, że mógłby pisać nawet o estetyce, która mnie kompletnie nie interesuje, jakimś techno albo rapie, a i tak bym czytał i bujał nutkę. Ma talent narracyjny. Jest zaangażowany, czuć emocjonalne nastawienie do tematu, a jednocześnie sprawdza i cytuje źródła. Porządna robota z zakresu dziennikarstwa muzycznego.
A jednocześnie ktoś, kto się doskonale w tematyce orientuje, niczego specjalnie nowego się nie dowie. Mnie jakoś olśniło, że ta wersja In Utero, którą znamy, została schrzaniona przez wydawcę, bo pierwotny miks Albiniego był brudny, surowy i zdecydowanie bardziej bezkompromisowy, a światło dzienne ujrzała płyta skrojona tak, żeby wszyscy kupili. Czy jest to wiedza tajemna? Nie, raczej nie. Jakoś tego nie pamiętałem i zamyśliłem się, że szkoda, może by było brudne arcydzieło. Pokrzepiło mnie też, że wielokrotnie była mowa o Pearl Jam jako o zespole, który konsekwentnie był wierny swoim ideałom, żeby samodzielnie stawiać warunki, a nie popłynąć i posypać się jak Soundgarden.
Czy to jakoś zmieniło moje życie? Nie. Z przyjemnością wróciłem do wczesnej Nirvany i do Mudhoney, ale tam regularnie wracam, zwłaszcza do tych drugich. Leciał grandż przez dwa tygodnie prawie non stop, Mudhoney zostało i dalej się buja. Przyjemnie spędziłem czas. Dlatego polecam, będzie miło.
3,5/6
PS. Na zdjęciu najpiękniejsza płyta Nirvany. Ale też symboliczna, bo nagrana w MTV, które grunge i wypromowało, i zabiło, dlatego najlepiej pasuje do książki Jagielskiego. Ja już jej nie słucham, jak już, to Bleach.