Jak zabrać małpie brzytwę, czyli “Lem. Życie nie z tej ziemi” Wojciecha Orlińskiego

orlinski lem recenzja

No i to się nazy­wa biografia.

Woj­tek Orliń­ski jest zarów­no fanem Sta­ni­sła­wa Lema, jak i dzien­ni­ka­rzem świa­do­mym swo­je­go warsz­ta­tu. Ma dostęp do nie­pu­bli­ko­wa­nych wcze­śniej mate­ria­łów, opie­ra się na prze­pro­wa­dzo­nych przez sie­bie roz­mo­wach, wyko­rzy­stu­je gigan­tycz­ną lite­ra­tu­rę przed­mio­tu, a jed­no­cze­śnie nie zanu­dza fak­to­gra­fią, lecz w żywy, pra­wie intym­ny spo­sób wcią­ga czy­tel­ni­ka w przy­go­dę z odkry­wa­niem Lema na nowo. I pisze od sie­bie, dzie­li się wła­snym spo­so­bem odczy­ty­wa­nia Lema, nie boi się wkła­dać do bio­gra­fii pisa­rza subiek­tyw­nych opi­nii. To wszyst­ko spra­wia, że książ­kę Lem. Życie nie z tej zie­mi czy­ta się jed­nym tchem.

Bar­dzo lubię, gdy ktoś mi w ten spo­sób opo­wia­da histo­rię waż­ne­go pisa­rza albo muzy­ka. W lek­kiej for­mie, ale z dużym naci­skiem na wni­kli­we odczy­ta­nie twór­czo­ści. Nie cier­pię ency­klo­pe­dy­stów sku­pia­ją­cych się na nie­istot­nych fak­tach (to zazwy­czaj przy­pa­dek bio­gra­fii muzycz­nych), a z rów­ną pasją nie zno­szę auto­rów fabu­la­ry­zu­ją­cych bio­gra­fie, co jest i nud­ne, i infan­tyl­ne. Orliń­ski spryt­nie omi­ja wszyst­kie te pułap­ki, sku­pia­jąc się na tym, co naj­waż­niej­sze — jako wytraw­ny lemo­log odszy­fro­wu­je esen­cję życia i twór­czo­ści auto­ra Sola­ris. Muszę przy­znać, że odczy­ta­nie Orliń­skie­go prze­ko­nu­je mnie do tego stop­nia, że nawet te prze­śmiesz­ne Baj­ki robo­tów stra­ci­ły w moich oczach spo­ro nie­win­no­ści. A zabra­łem się za nie od razu po zakoń­cze­niu lek­tu­ry biografii.

Klu­czo­we zna­cze­nie mają dla Orliń­skie­go doświad­cze­nia z okre­su II woj­ny świa­to­wej. Lem w naj­zu­peł­niej przy­pad­ko­wy spo­sób unik­nął śmier­ci pod­czas Holo­kau­stu, co zna­la­zło odbi­cie w nie­jed­nej kosmicz­nej histo­rii Lema, od Opo­wie­ści o Pilo­cie Pirxie po genial­ny Głos Pana. A nie­sa­mo­wi­ty Eden nie­mal w cało­ści trak­tu­je o Holo­kau­ście, tyle że w kosmicz­nej sce­ne­rii… Sta­ni­sław Lem pisząc swo­je fantastyczno-naukowe histo­rie wypie­rał z sie­bie obra­zy Zagła­dy z Lwo­wa, a jed­no­cze­śnie wyra­żał swo­je dość pesy­mi­stycz­ne sta­no­wi­sko o kon­dy­cji ludzkiej.

Wszyst­ko to jest o tyle cen­ne, że mate­ria­łu o wojen­nych doświad­cze­niach Lema było dotąd mało. A sam autor Szpi­ta­la prze­mie­nie­nia dość sta­ran­ne zacie­rał śla­dy swo­ich lwow­skich doświad­czeń (albo je tak bele­try­zo­wał, żeby nie było do koń­ca wia­do­mo, co jest rze­czy­wi­ście auto­bio­gra­ficz­ne, a co zmy­ślo­ne). Czę­sto nie dopo­wia­dał naj­waż­niej­szych wąt­ków do koń­ca. Zda­wał sobie spra­wę, że jako Żyd zawsze może dopro­sić się o kło­po­ty, zwłasz­cza w mocza­row­skim wyda­niu PRL‑u w oko­li­cach 1968 roku. Za dobrze pamię­tał pogro­my — nie tyl­ko te orga­ni­zo­wa­ne przez Niemców.

Stąd też nie­wia­ra Lema w to, że postęp tech­no­lo­gicz­ny może popra­wić kon­dy­cję ludz­ko­ści. Bo Lem raczej sła­bo wie­rzył w szla­chet­ność natu­ry czło­wie­ka. Dla nie­go czło­wiek zawsze był bla­daw­cem z Bajek robo­tów — sła­bym, wątłym, ale zło­śli­wym i zawsze chęt­nym do wyrzą­dze­nia krzyw­dy bliź­nie­mu. Jak pisze Orliń­ski, od juwe­nil­ne­go Czło­wie­ka z Mar­sa aż po Głos Pana i Fia­sko widać u nie­go tę samą oba­wę, że jak się mał­pie da kal­ku­la­tor, to ona po pro­stu uży­je go do wale­nia innych małp po gło­wach.

Tak też Orliń­ski tłu­ma­czy sto­su­nek Lema do Holo­kau­stu. Hitler i jego zwo­len­ni­cy – jako zgra­ja nie­do­uczo­nych, pry­mi­tyw­nych par­we­niu­szy – ule­ga­li po pro­stu pier­wot­nym instynk­tom. Zacho­wa­li się jak jaski­niow­cy uzbro­je­ni w kara­bi­ny maszy­no­we. Ata­wizm wygrał z rozu­mem. W Pro­wo­ka­cji, jed­nym z apo­kry­fów (czy­li prac nauko­wych poświę­co­nych nie­ist­nie­ją­cym książ­kom, jak u Bor­ge­sa) Lem roz­li­cza się z nazi­zmem, któ­ry nie miał żad­ne­go sen­su. Był absur­dal­ny pod wzglę­dem tak­tycz­nym, gospo­dar­czym, a nawet filo­zo­ficz­nym — Holo­caust jak na czy­ste zło był prze­pro­wa­dzo­ny zbyt nie­do­sko­na­le. Pro­wo­ka­cja pre­zen­to­wa­ła więc Hitle­ra nie jako geniu­sza zbrod­ni, mistrza poli­ty­ki czy mani­chej­skie­go demiur­ga zła, ale po pro­stu jako mał­pę z brzy­twą.

Zda­niem Orliń­skie­go za takie same mał­py z brzy­twa­mi Lem uzna­wał lewi­co­wych ter­ro­ry­stów z lat 70., a naj­praw­do­po­dob­niej iden­tycz­ną dia­gno­zę posta­wił­by dzi­siej­sze­mu Pań­stwu Islam­skie­mu. I stąd też nie­uf­ność pisa­rza do inter­ne­tu: Lem uwa­żał, że homo sapiens to taki rodzaj mał­po­lu­da, któ­ry cokol­wiek wynaj­dzie – wszyst­ko jed­no, kamień łupa­ny czy kosmo­lot – w pierw­szej kolej­no­ści uży­wa tego do zro­bie­nia krzyw­dy bliź­nie­mu swemu.

No i jak zabrać mał­pie brzytwę?

5/5

PS. Do czy­ta­nia Lema naj­le­piej pasu­je Alpha Cen­tau­ri Tan­ge­ri­ne Dre­am, ale też Tade­usz Sud­nik, pły­ty z kata­lo­gu Kran­ky (będę o tym jesz­cze opo­wia­dał) i pol­ski jazz, bo pol­ski jazz jest dobry na wszystko.

Jak zabrać mał­pie brzy­twę, czy­li “Lem. Życie nie z tej zie­mi” Woj­cie­cha Orlińskiego
Facebooktwitterlinkedintumblrmail
Tagged on: