Po dwóch powieściach Nick Cave publikuje trzecią (nie licząc piosenek wydanych w postaci tomików) książkę, tym razem zawierającą pisany w trasie koncertowej wizyjny poemat Pieśń torby na pawia. I choć Cave’owi-literatowi wciąż daleko do Rimbauda z Sezonu w piekle, jest to najlepsza jak dotąd książka lidera The Bad Seeds.
Literacka forma ni to poematu, ni to zapisków z podróży wzięła się stąd, że Cave zapisywał fragmenty tekstu na papierowych torbach przyczepianych do foteli samolotowych. Cały cykl powstał podczas trasy po Ameryce Północnej w 2014 roku, z południa na północ, od Nashville w stanie Tennessee po Montreal w Kanadzie.
Zwyczaj zapisywania fragmentów tekstu na byle czym nie jest niczym nowym, wystarczy wspomnieć mini-eseje Umberto Eco powstałe na bazie zapisków na pudełkach zapałek. Tym razem są to papierowe torby na wymioty, co dość dobrze wpisuje się w programowo niską, gargantuiczną poetykę Nicka Cave’a, któremu zawsze brudna cielesność była bliższa od duchowej doskonałości. Twórca Murder Ballads spisuje rozterki towarzyszące mu podczas trasy oraz szkice piosenek, łącząc je z kilkoma maniakalnymi obrazami poetyckimi, z czego powstaje intrygująca całość. Coś na kształt rimbaudowskiego Sezonu w piekle (są podobieństwa formalne i tematyczne), choć cave’owska trasa okazuje się raczej czyśćcem, bo poeta-śpiewak w końcu wraca do domu.
W Pieśni torby na pawia na pierwszy plan wybija się kilka najważniejszych, obsesyjnie nękających poetę tematów. Najważniejszym lejtmotywem, spinającym jak klamra większość fragmentów, jest tęsknota za żoną, która nie odbiera telefonu. Ale są też powracające wspomnienia, funkcjonujące tu jako obrazy poetyckie: chłopiec skaczący z nasypu kolejowego i dziewczyna rzucająca się z mostu. Natręctwo tych powracających obrazów mogłoby sugerować, że Cave czyni aluzje do własnej rodzinnej tragedii. Ale tak być nie mogło — tekst powstał jeszcze w 2014 roku, a syn artysty spadł z klifu w Ovingdean dopiero rok później. Reakcją na to nieszczęście była płyta Skeleton Tree, a wydany właśnie poemat pochodzi z czasów trasy koncertowej po Push The Sky Away.
I tak jak tamta płyta, Pieśń torby na pawia roi się od nawiązań do kultury i popkultury (pojawia się np. cierpiący na twórczą impotencję Bryan Ferry). Ale jest też warstwa autotematyczna, związana z lekturami i procesem pisania. Są aluzje do Audena i Berrymana, jest i Bob Dylan, i Patti Smith, i Allen Ginsberg. Są głowy (przeważnie odcięte) klasycznych Dziewięciu Muz oraz aluzje do Pamięci-Mnemosyne. Pieśń snuje się wraz z podróżą od jednej do drugiej sali koncertowej i ukazuje kolejne oblicza — klasyczne, rimbaudowskie, bitnikowskie, berrymanowskie, i wreszcie całkiem autorskie, typowe tylko dla Nicka Cave’a, z charakterystyczną dla niego mieszanką trywialności, brudu i melancholii.
Wyszła mu ta poezja. Dużo lepiej mu wyszła, niż bulgocząca błotem heroinowa powieść Gdy oślica ujrzała anioła. I zwłaszcza lepiej niż raczej przeciętna powieść Śmierć Bunny’ego Munro. Pieśń torby na pawia to poemat nie tylko dla fanów, ale dla wszystkich zainteresowanych współczesną poezją. Dlatego cieszy ładne wydanie Biura Literackiego w doskonałym przekładzie Tadeusza Sławka. Warto dać się Cave’owi wciągnąć w kolejną neurotyczną podróż.
4/5
PS. Tekst pierwotnie ukazał się w 29 numerze magazynu “Lizard” w dziale Recenzje książkowe, razem z Please kill me



