Symbolizm odświeżony, czyli “Strega” Johanne Lykke Holm

Strega
Młoda Szwecja w natarciu. Tym razem nie realizm, tylko powrót do modernistycznej konwencji symbolizmu. Powieść Johanne Lykke Holm jest nastrojowa, tajemnicza i wieloznaczna — czyli wszystko jest jak trzeba.

Fabu­lar­nie to wyglą­da tak: dzie­więć mło­dych dziew­czyn pra­cu­je bez sen­su w gór­skim kuror­cie bez gości. Codzien­nie przy­go­to­wu­ją posił­ki, ście­lą łóż­ka, pra­su­ją itd. Niby cze­ka­ją na jakichś gości, ale oni nigdy nie przy­jeż­dża­ją. Nie wia­do­mo, po co to robią — żeby się nauczyć porząd­nie pro­wa­dzić dom dla męż­czyzn w przy­szło­ści? Żeby się ćwi­czyć w dys­cy­pli­nie? Za pierw­szym odczy­ta­niem prze­ma­wia fakt, że za przy­ję­cie do hote­lu rodzi­ce musie­li sło­no zapła­cić. Za dru­gim — zesta­wie­nie ośrod­ka z pobli­skim klasz­to­rem, w któ­rym panu­je z grub­sza podob­na regu­ła. Tyle, że zakon­ni­ce mają nawet lepiej — mogą cho­dzić po górach i przy­go­to­wu­ją jakieś podej­rza­ne nalew­ki, po któ­rych moż­na dostać obja­wień mistycz­nych, a potem led­wo się zebrać z podłogi.

W not­ce od wydaw­cy (Pau­za) zna­la­zła się infor­ma­cja, że Stre­ga przy­po­mi­na Pik­nik pod Wiszą­cą Ska­łą, bo jest podob­na atmos­fe­ra, a do tego jed­na z dziew­czyn nagle zni­ka, a jej nie­obec­no­ści nie tłu­ma­czy nic. Pew­nie, że tak. Ja bym dodał do tego Maurice’a Maeter­linc­ka, któ­re­go sym­bo­licz­ne dra­ma­ty mia­ły podob­ną kon­struk­cję, a war­stwy zna­cze­nio­we zawsze opie­ra­ły się na mno­go­ści sensów.

Cze­go bra­ku­je? Fine­zji języ­ko­wej, bo Johan­ne Lyk­ke Holm pisze przy pomo­cy kró­ciut­kich, mało uroz­ma­ico­nych zdań. Zwy­kle mówię swo­im uczniom, że jak mają ten­den­cję do zbyt­nie­go kom­pli­ko­wa­nia skład­ni, to mają dzie­lić każ­de zda­nie na trzy i sta­wiać w środ­ku krop­ki. I Stre­ga wła­śnie tak jest napi­sa­na. Popraw­nie, na egza­mi­nie był­by maks za język, ale jako czy­tel­nik wolę bar­dziej wyra­fi­no­wa­ne dania.

Za to na plus moż­na zali­czyć urze­ka­ją­cy kli­mat. Mała próbka:

Wszyst­ko zaczę­ło się o zmierz­chu. Leża­łam w łóż­ku wpa­trzo­na w sufit, gdzie czer­wo­na pleśń nadal nie­po­ko­ją­co się roz­prze­strze­nia­ła. Doko­ła wszyst­kie dziew­czę­ta spa­ły. W moich ustach pyta­nie roz­no­si­ło się echem. Wyda­wa­ło odgłos, jak­by ude­rza­ło o ścia­ny w pustym wyka­fel­ko­wa­nym pomiesz­cze­niu: Kto pie­rze umar­łym, kto prasuje?

4/6

PS. Gorą­co jak cho­le­ra, więc może tro­chę przy­jem­no­ści spra­wi Pań­stwu dobry, a nie­zbyt pochrza­nio­ny jazz. Otto Hej­nic nie wpro­wa­dza rewo­lu­cji, ale za to świet­nie pasu­je do upal­nej aury. Jest na Bandcampie:

Sym­bo­lizm odświe­żo­ny, czy­li “Stre­ga” Johan­ne Lyk­ke Holm
Facebooktwitterlinkedintumblrmail