Miasto szatanów, czyli „Petersburg. Miasto snu” Joanny Czeczott

Petersburg recenzja

Przez 8 lat pra­cy w szko­le śred­niej prze­czy­ta­łem jakieś 2000 wypra­co­wań i wysłu­cha­łem przy­naj­mniej z 50 pre­zen­ta­cji matu­ral­nych o Peters­bur­gu, zwy­kle pod tytu­łem Mia­sto w lite­ra­tu­rze – omów pro­blem przy­wo­łu­jąc dzie­ła z dwóch wybra­nych epok lite­rac­kich (albo jakoś podob­nie). Nie­wie­le bra­ko­wa­ło, a umarł­bym z nudów. Tak się skła­da, że zwy­kle był to Peters­burg widzia­ny ocza­mi Ada­ma Mic­kie­wi­cza i Rodio­na Raskol­ni­ko­wa. Pierw­szy tego mia­sta nie zno­sił, bo było sym­bo­lem car­skiej tyra­nii, a dru­gi w gorącz­ce wdy­chał zatru­te mia­zma­ty nad kana­ła­mi Newy, obwi­nia­jąc jed­no­cze­śnie mia­sto za zło świa­ta całe­go. Nie ma Peters­burg dobre­go PR‑u w lite­ra­tu­rze, oj nie.

Tyl­ko jed­na oso­ba przez całe te 8 lat powie­dzia­ła o Peters­bur­gu coś inne­go. Mia­łem w kla­sie wycho­waw­czej Kry­się, pół-Polkę, pół-Rosjankę (w dużym uprosz­cze­niu), któ­ra pod­su­mo­wa­ła to dość zde­cy­do­wa­nie – bzdu­ry. Kry­sia stwier­dzi­ła, że nie moż­na postrze­gać Peters­bur­ga w kon­tek­ście lek­tu­ry dwóch auto­rów, któ­rzy zresz­tą wyraź­nie tego miej­sca nie lubi­li. Bo to jest mia­sto wie­lo­znacz­ne, wie­lo­wy­mia­ro­we i skom­pli­ko­wa­ne. Strasz­ne, maje­sta­tycz­ne i pięk­ne. I że trze­ba je koniecz­nie zobaczyć.

Dla­cze­go przy­po­mnia­ła mi się ta Kry­sia wku­rzo­na na Mic­kie­wi­cza z Dosto­jew­skim? Bo jej teza jest bar­dzo traf­na. Nigdy nie byłem w Peters­bur­gu, ale po reko­men­da­cji Kry­si i książ­ce Joan­ny Cze­czott napraw­dę bar­dzo chciał­bym go odwie­dzić. Po to, żeby mia­sto, któ­re było koleb­ką rewo­lu­cji, prze­ży­ło trzy­let­nią blo­ka­dę pod­czas woj­ny (cho­ciaż pra­wie umar­ło z gło­du), a do tego przez całe dzie­siąt­ki lat sta­no­wi­ło głów­ny ośro­dek inte­lek­tu­al­ny w Rosji. Czę­sto w opo­zy­cji do trzy­ma­ją­ce­go je za mor­dę Kremla.

Książ­ka Peters­burg. Mia­sto snu Joan­ny Cze­czott to wie­lo­wy­mia­ro­wy por­tret mia­sta, skła­da­ją­cy się z 13 opo­wie­ści. Każ­da doty­czy inne­go okre­su w jego histo­rii. Jest o budo­wie Peters­bur­ga za żąda­nie Pio­tra Wiel­kie­go (tu mimo­wol­nie przy­po­mi­na się Dzia­dów cz. III Ustęp Mic­kie­wi­cza – bo i wnio­ski podob­ne), jest o rewo­lu­cji i czer­wo­nym ter­ro­rze. Ogrom­ne wra­że­nie wywie­ra szcze­gól­nie repor­ter­ski frag­ment o gło­dzie pod­czas blo­ka­dy Lenin­gra­du. Ale czy­ta­my też o cał­kiem współ­cze­snej metro­po­lii, z ban­dyc­kim epi­zo­dem lat 90., z oli­gar­cha­mi powią­za­ny­mi z eli­tą Puti­na, wresz­cie z mło­dy­mi ludź­mi wrzu­ca­ją­cy­mi zdję­cia z imprez na VKon­tak­te (to taki rosyj­ski Face­bo­ok, zresz­tą pod­wę­dzo­ny Zuc­ker­ber­go­wi dość bezczelnie).

Podo­ba mi się ta for­ma. Tak pojem­na, że mie­ści wszyst­ko – Leni­na, opo­zy­cję z okre­su walą­ce­go się ZSRR i akty­wi­stów LGBT (nie­licz­nych zresz­tą, bo Rosja to mało tole­ran­cyj­ne pań­stwo, a Peters­burg jest na jej mapie wła­ści­wie jedy­ną tęczo­wą enkla­wą). Pew­nie każ­dą z tych histo­rii moż­na było­by roz­dmu­chać do roz­mia­rów osob­nej książ­ki. Tyl­ko po co? Książ­ka Joan­ny Cze­czott przy całej swo­jej wni­kli­wo­ści pozwa­la na spo­glą­da­nie na mia­sto z wie­lu stron na raz. I dla­te­go czy­ta się ją świetnie.

Mic­kie­wicz pisał: kto widział Peters­burg, ten powie, /że budo­wa­ły go chy­ba sza­ta­ny. Joan­na Cze­czott mówi coś zupeł­nie odmien­ne­go. Że jeże­li przyj­rzy­my się mia­stu napraw­dę dokład­nie, dostrze­że­my w nim ludzi, któ­rzy je odbu­do­wa­li wciąż na nowo, cegieł­ka po cegieł­ce, po histo­rycz­nych kata­stro­fach. I to jest napraw­dę fascynujące.

4/5

Mia­sto sza­ta­nów, czy­li „Peters­burg. Mia­sto snu” Joan­ny Czeczott
Facebooktwitterlinkedintumblrmail
Tagged on: